- Możecie powiedzieć, że po przerwie Lech grał tak jak grał, bo prowadził już 4-0. A ja powiem inaczej: Lech grałby dokładnie tak samo i w pierwszej połowie, gdybyśmy tylko my grali tak samo blisko siebie jak po przerwie, gdyby nie było tylu głupich błędów, gdybyśmy byli tak samo agresywni. W drugiej połowie nasza gra wyglądała po prostu lepiej. Niestety, nikt nie ma wehikułu czasu, nie możemy cofnąć się w czasie - mówił po meczu Tarasiewicz. Szkoleniowiec ŁKS miał żal do swoich podopiecznych, że tylko do 13. minuty grali tak jak należy. - Później ułatwiliśmy Lechowi zadanie, bo nie tak zakładaliśmy grę w środku tygodnia i na przedmeczowej odprawie. Proste straty w środku boiska, złe przyjęcia piłki, za szybkie straty - to pozwalało Lechowi przejąć piłkę w sytuacji, gdy na naszej połowie wciąż było jeszcze pięciu, sześciu ich graczy. Tak nie można grać w środku, a u nas dwóch defensywnych pomocników zostawiało wolną strefę, skrajni pomocnicy zawężali grę, do tego wchodziliśmy w trudne elementy techniczne. Po pierwszej połowie widzieliśmy tego efekt - narzekał Tarasiewicz, który bardzo emocjonalnie zareagował po trzecim golu Lecha, strzelonym przez Artjoma Rudniewa. Strzał Łotysza poprzedziło jednak fatalne zachowanie Cezarego Stefańczyka, który zagrywał piłkę głową w kierunku swojej bramki, ale zrobił to bardzo niechlujnie. - Gdy nie ma w drużynie dobrej komunikacji, to w pewnych sytuacjach trzeba wybić piłkę na rzut rożny, na aut, byle jak najdalej. Na pewno nie kombinować. To za duża odpowiedzialność w tej strefie boiska, po prostu głupota - komentował Tarasiewicz, który jednak nie wstydzi się swojej drużyny. - Jeżeli jakiś trener powie, że mu wstyd za zespół, to nie powinien pracować w piłce i prowadzić drużyny. Ja się nie wstydzę, po prostu pewne rzeczy, które moi zawodnicy zaprezentowali na boisku, trzeba skorygować, bo nie można dopuścić więcej do takiej partyzantki. Jeżeli wyeliminujemy te błędy, to możemy szukać kolejnych punktów - przyznał Tarasiewicz.