Trener Lenczyk odnosi się do braków, jakie gnębią reprezentację Leo Beenhakkera. Mówi nam też, że przygoda Radosława Matusiaka z transferem zagranicznym nie musiała się tak źle skończyć. INTERIA.PL: Widzi Pan szansę na to, że Beenhakkerowi uda się znaleźć spośród młodych talentów jakiegoś bramkostrzelnego napastnika? Orest Lenczyk, trener PGE GKS Bełchatów: Uważam, że skoro tylu naszych zawodników za granicą nie daje rady, to tym bardziej powinniśmy się zająć tymi, którzy grają w kraju. Ich się ma na codzień, ich można wspierać, dla nich można robić różne spotkania, konsultacje i dać im do zrozumienia, że ktoś się nimi zajmuje. Nie chodzi o to, że raz na jakiś czas jakieś nazwisko "z kapelusza" się pojawi w kadrze. To musi być system. Widzi Pan jakiegoś napastnika na horyzoncie? - Gdybym miał takiego, to Bełchatów byłby na pierwszym miejscu w tej chwili. Moim najlepszym napastnikiem jest lewy obrońca. Nawet w Wiśle najlepszym napastnikiem jest ... lewy pomocnik. Pan pewnie satysfakcję z tego, że odkąd Radosław Matusiak wyleciał spod pańskich skrzydeł, to nie idzie mu. - Nie można mieć z takich niepowodzeń satysfakcji. Nigdy się nie cieszę z tego, że komuś nie idzie. Ale zgodzi się Pan chyba z tym, że teraz, rok po wyjeździe jest gorszym piłkarzem? Rok temu strzelał gole na wyjeździe Belgom! - Proszę mi tego nie tłumaczyć. Sytuację Radka znam. Nawet rozmawialiśmy z ojcem, który odbierał dla Radka nagrodę w wyborach piłkarza ziemi łódzkiej. Tak bywa, gdy najlepszym doradcą, a nawet menedżerem piłkarza jest jego ojciec, który chciał z pewnością jak najlepiej, ale wyszło, jak wyszło.