Jak nie teraz, to kiedy - tak mogli mówić piłkarze obu zespołów. Ci z Lecha przez prawie 500 minut nie strzelili bramki, nie wygrali pięciu kolejnych spotkań. Tym razem trafili na ŁKS, który ostatnio sportowo wygląda znacznie lepiej niż na początku sezonu, ale organizacyjnie - fatalnie. Łodzianie też jednak mogli realnie myśleć o wygranej, bo jeżeli potrafili tej sztuki dokonać tydzień temu ich lokalni rywale z Widzewa, to dlaczego nie oni? Rezczywistość okazała się dla ŁKS bardzo brutalna. Lech nie wygrywał ostatnio spotkań, bo przeciwnicy bardzo dobrze ustawiali obronę i grali konsekwentnie. ŁKS tak nie potrafił, dawał poznaniakom prezenty, a ci z nich korzystali. Pierwszy taki podarunek Lech dostał w 13. minucie - Artjomowi Rudniewowi nie wyszło dośrodkowanie z lewego skrzydła - piłka leciała dość długo po mokrej trawie. Żaden z obrońców ŁKS nie potrafił jej jednak wybić - w końcu trafiła do Siergieja Kriwca, który z 14 metrów bez zastanowienia huknął pod poprzeczkę. Dzięki tej bramce seria Lecha bez trafienia zakończyła się na 489 minutach, a Białorusin, który fatalnie grał w pierwszych minutach, utonął w ramionach kolegów. Dość szybko mógł wyrównać Sebastian Szałachowski, ale po jego uderzeniu piłka dokręcała się do bramki trochę zbyt wolno i ostatecznie minęła słupek. Z kolei w 19. minucie poważny błąd popełnił Jasmin Burić, który w nieodpowiednim momencie wybiegł poza pole karne, a pierwszy do piłki dopadł Marcin Mięciel. Obyło się jednak bez konsekwencji dla Bośniaka, bo napastnik ŁKS uciekł zbyt blisko końcowej linii boiska, a po jego dośrodkowaniu piłkę wybił Grzegorz Wojtkowiak. Mecz nie był porywający, Lech nie grał wcale olśniewająco, ale między 31. a 43. minutą strzelił trzy bramki. Tylko pierwsza z nich była efektem pięknej akcji i kapitalnego podania "w uliczkę" w wykonaniu Rafała Murawskiego. Aleksandar Tonew znalazł się sam na sam z Pavle Velimiroviciem i okazję wykorzystał. Zanim lechici na dobre skończyli się cieszyć, już mogli zacząć ponownie. Cezary Stefańczyk chciał podać piłkę głową do bramkarza, ale zrobił to bardzo nieudolnie - za lekko, na dodatek Velimirović stał w innym miejscu. Za piłką pobiegł Artjom Rudniew i natychmiastowym uderzeniem strzelił swoją 15. bramkę w sezonie. Łotysz, tak jak wcześniej Kriwiec, pobiegł się cieszyć w kierunku ławki rezerwowych i pokazywał rękę - jakby dziękując Bakero. Kibice Lecha pozostali niewzruszeni - najpierw krzyknęli "Guantanamera, trzeba wyj... Bakera", a w drugiej połowie śpiewali: "Ta wygrana nic nie zmienia, Bakerowi do widzenia". Rozbity ŁKS jeszcze przed przerwą stracił czwartego gola - tym razem asystę zaliczył Velimirović, który niepotrzebnie wybiegł z bramki, na dodatek wypiąstkował piłkę prosto pod nogi Mateusza Możdżenia. Gdy piłkarze rozpoczynali drugą połowę było już wiadomo, że trzy punkty zostaną w Poznaniu. ŁKS starał się tylko nie stracić kolejnych goli, często nawet nie próbował atakować pressingiem rywali. Lech też się nie przemęczał - cierpliwie rozgrywał piłkę na połowie boiska, co jednak prowokowało kibiców do gwizdów. Ci chcieli kolejnych trafień - jakby w ramach rekompensaty za męczarnie z poprzednich kolejek. Nic takiego się mnie stało, dwa razy po stałych fragmentach gry zakotłowało się za to pod bramką Buricia. Żal tylko było trenera ŁKS Ryszarda Tarasiewicza, który starał się co chwilę motywować swoich zawodników do walki. Po meczu powiedzieli: Jose Maria Bakero (trener Lecha): Po tym bardzo trudnym tygodniu jestem zadowolony przede wszystkim z wyniku. Pierwsze minuty w naszym wykonaniu były trochę niepewne, ale od momentu strzelenia pierwszej bramki graliśmy już poważnie. W drugiej połowie ŁKS sprawiał wrażenie jakby nie chciał stracić więcej goli. Z naszej gry po przerwie nie jestem do końca zadowolony, bo można się po drużynie spodziewać się znacznie więcej. W przerwie powiedziałem zawodnikom, żeby wyszli na boisko, tak jakby było 0-0, ale niestety, jak się prowadzi 4:0, to czasami trudno więcej wykrzesać. Jestem zadowolony z gry Sergieja Kriwca, który ostatnio nie zaliczył najlepszych meczów i cieszę się, że wreszcie odblokował się Rudniew. Ale co ważne, gole strzelali również pomocnicy, bo jak wcześniej mówiłem, nie jest to tylko domena napastników. Ryszard Tarasiewicz (trener ŁKS): Mimo nie najlepszej postawy Lecha w ostatnich meczach, wiedziałem, że będzie to trudny mecz. W pierwszej połowie ułatwiliśmy zadanie Lechowi - nie tak zakładaliśmy sobie nasze zachowanie na boisku. Proste straty w środku pola, złe przyjęcie, co pozwalało przeciwnikowi odebrać piłkę i po chwili pięciu-sześciu zawodników Lecha było już na naszej połowie. W efekcie taka gra i ilość błędów zakończyła się dla nas tragedią. W drugiej połowie zagraliśmy bardziej konsekwentnie, bliżej rywala, byliśmy bardziej agresywni. Niestety, nikt nie ma wehikułu czasu i nie można cofnąć tej fatalnej pierwszej połowy. Nie ma co ukrywać, że Lech jest lepszym zespołem od ŁKS. Nas w tej chwili czeka trudna walka o pozostanie w Ekstraklasie i chcemy to uczynić jak najszybciej. Lech Poznań - ŁKS Łódź 4-0 (4-0) Bramki: 1-0 Kiriwec (13.), 2-0 Tonew (31.), 3-0 Rudniew (33. ), 4-0 Możdżeń (43.) Lech: Burić - Wojtkowiak, Djurdjević, Kamiński, Henriquez - Kriwiec, Injac, Murawski, Możdżeń (64. Drygas), Tonew (72. Stilić) - Rudniew (82. Ubiparip) . ŁKS: Velimirović - Stefańczyk, Klepczarek, Łukasiewicz, Pruchnik - Kaczmarek, Kłus ŻK (63. Romańczuk), Kascelan, Smoliński, Szałachowski (90.+1 Nowak) - Mięciel. Sędziował Marcin Borski z Warszawy. Żółta kartka - ŁKS Łódź: Dariusz Kłus. Widzów 8˙000. <a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-polska-ekstraklasa-20112012,cid,3">Ekstraklasa - wyniki, strzelcy bramek, składy, tabela</a>