Od pierwszego wielkiego sukcesu Ziółkowskiego minęło dziewięć lat. W 2000 roku w Sydney sięgnął po złoty medal olimpijski, ale nadal żyje sportem. "Kręci mnie to i lubię to robić, a tym bardziej jak jest sukces". Nie tylko to jednak cieszy wicemistrza świata. Zadowolony jest przede wszystkim z tego, że "teraz trochę mniej rzeczy mnie boli. U poprzedniego trenera - Piotra Zajcewa tabletki przeciwbólowe brałem codziennie". - Mimo wszystko uważa, że ten okres współpracy z białoruskim szkoleniowcem czegoś go nauczył. "Ten trening w perspektywie na pewno przyniesie dobre skutki. Gdybym jednak u niego został, pewnie już bym tego sezonu nie dokończył. Nie byłoby mnie tutaj i pewnie byłby koniec ze sportem - mówił. Dlaczego więc, skoro było tak źle i ciężko przez cztery lata nie przerwał współpracy z Zajcewem? - Jestem typem zawodnika, który jest w stanie zgodzić się na ciężką pracę, tylko ktoś mi musi wytłumaczyć w jakim celu ja to robię. Robić dla robienia, to ja sobie mogę kopać rów przed chatą. Wcześniej może byłem w stanie sobie pewne rzeczy wytłumaczyć. Widziałem jakąś progresję na treningach. Przyszedł jednak taki okres, że nie byłem w stanie siedmiokilogramowym młotkiem 70 metrów rzucić, a wchodziłem na siłownię i mogłem ją całą podnosić - wspomniał. Podopieczny Krzysztofa Kaliszewskiego po raz trzeci stanął na podium mistrzostw świata. Najpierw w Edmonton (2001) sięgnął po złoto, cztery lata później w Helsinkach miał brąz i w końcu srebro w Berlinie. Gdyby do tego dołożyć złoty medal olimpijski z Sydney wydaje się, że jako sportowiec osiągnął już wszystko. - Tak chyba też jest, ale nie mam jeszcze następcy w Polsce - stwierdził. Na pewno jednak nie czuje się jeszcze legendą polskiej lekkiej atletyki. "Im się pomniki robi i ulice ich imieniem nazywa. Ja jestem jeszcze chodzący" - podkreślił. W przyszłym roku w Barcelonie odbędą się mistrzostwa Europy. Z takiej imprezy Ziółkowski jeszcze nie wrócił z medalem, a tym razem zastanawia się, czy w ogóle w niej startować. - Nie wychodzi mi na nich. To chyba jakieś fatum, zdecydowanie bardziej wolę mistrzostwa świata - tłumaczył. Z drugiej strony chciałby przerwać złą passę. - Gdybym sięgnął po złoto miałbym koronę. Trzy złote medale - igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy - rozmarzył się. Wszystkie swoje "zdobycze" trzyma w szufladzie. - Gdzie ja mam to wszystko powiesić? W bloku mieszkam, mam 52 metry kwadratowe. Takie mieszkanie dostałem za mistrzostwo olimpijskie. Dom wybudowałem, ale tam mieszka moja była żona z dziećmi. Dla mnie ten blok w zupełności wystarcza. Jakbym wyjechał na dwa miesiące na zgrupowanie, to po powrocie przed domem byłyby chaszcze i dżungla, a tak to przynajmniej mam administratora - zakończył.