- Po tym wspaniałym konkursie każdy może twierdzić, że przewidział taki przebieg. Ja otwarcie przyznam, że nie widziałem miejsca dla naszego zawodnika na najwyższym stopniu podium, aczkolwiek uważałem, że jeden medal zdobędziemy. Nie przypuszczałem również, że te zawody będą stały na tak wysokim poziomie. Byłem natomiast przekonany, że cała trójka: Mateusz Didenkow, Łukasz Michalski i Paweł Wojciechowski, może znaleźć się w czołowej ósemce - zaznaczył Szymczak. Wspomniał, że "nasza dominacja rozpoczęła się w połowie lat 70. Wtedy właśnie Kozakiewicz ze Ślusarskim na zmianę bili rekordy świata i Europy. Później mieliśmy czasy Mariana Kolasy i Mirosława Chmary oraz Adama Kolasy, który dwa razy, w 2001 roku w Edmonton oraz dwa lata później w Paryżu też był w finale mistrzostw świata. W pewnym momencie nastał regres, ale przecież kryzys dotyka nie tylko sportu". W 1980 roku w Moskwie złoty medal igrzysk olimpijskich zdobył Kozakiewicz, drugi był Ślusarski, a Mariusz Klimczyk szósty. Edward Szymczak uważa, że wynik w Daegu nie ustępuje osiągnięciu sprzed 31 lat. - Tamten konkurs, z powodu bojkotu państw zachodnich, odbył się w okrojonej wersji. Zabrakło chociażby Amerykanów i dlatego pozostał pewien niedosyt. Zawody w Korei Południowej sypnęły natomiast niespodziankami. W czołówce zabrakło bowiem reprezentantów Rosji, Ukrainy i USA, w eliminacjach odpadł także Australijczyk Steve Hooker - przypomniał. Wielkim zaskoczeniem była natomiast postawa Kubańczyka Lazaro Borgesa. - Ciemnoskórzy zawodnicy nie garną się specjalnie do trudnych technicznie konkurencji, tymczasem Borges temu zaprzeczył. On był dla mnie zjawiskiem. Biega tak, jakby był kulawy, a sięgnął po srebrny medal mistrzostw świata - dodał szkoleniowiec. Według Szymczaka następne lata powinny przynieść kolejne sukcesy polskich tyczkarzy. - W trakcie tego konkursu zrobiło mi się ciepło i słodko na duszy. Wierzę, że podobne chwile triumfu staną się naszym udziałem podczas podobnych imprez. Dobrze, że mamy trzech znakomitych zawodników, którzy wzajemnie się wspierają i dopingują. Nawet kiedy jeden z nich znajdzie się w słabszej formie, będzie można liczyć na pozostałych. Mam nadzieję, że z kontuzjami upora się też Przemysław Czerwiński. Na kolejne mistrzostwa świata, dzięki złotemu medalowi Wojciechowskiego, będziemy mogli wysłać czterech zawodników - przypomniał. Szymczak prognozuje również, że niebawem polski tyczkarz pokona magiczną barierę sześciu metrów. - Trochę trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość, bo w tym roku to się nie stanie, ale w przyszłym jak najbardziej. I to będzie właściwy czas, bo wtedy odbędą się w Londynie igrzyska olimpijskie. Najbliższy znalezienia się w elitarnym gronie jest właśnie Wojciechowski. I to nie tylko z tego względu, że jest z Polaków najmłodszy i legitymuje się najlepszym rezultatem. To typowy wojownik, dla którego wynik sześciu metrów nie będzie barierą psychologiczną. On do każdej wysokości podchodzi bez zahamowań i kompleksów - powiedział wychowawca wielu tyczkarzy. Trener ostrzy sobie również zęby na wtorkowy konkurs kobiet. - Zdobędziemy jeden medal i wywalczy go Ania Rogowska, która jest świetnie przygotowana do tych zawodów. Natomiast dla Moniki Pyrek sukcesem jest zakwalifikowanie się do finału. W sporcie obowiązuje taka reguła, że po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją tyle samo czasu zajmuje dojście do dawnej dyspozycji - ocenił. Rozmawiał Marcin Domański