We wtorek w NBA rozegrane zostały tylko 3 mecze. Dwa z nich zakończyły się pogromami. Chicago Bulls zdeklasowali Atlanta Hawks, a Portland Trail Blazers pokonali Washington Wizards. Na osłodę został jednak mecz LA Lakers - Phoenix Suns, który zrekompensował kibicom brak emocji w pozostałych spotkaniach i rozstrzygnął się dopiero po trzech dogrywkach. Los Angeles Lakers (51-20) - Phoenix Suns (35-34) 139:137 po trzech dogrywkach Niesamowite spotkanie, jeśli ktoś nie oglądał, a ma możliwość, to zdecydowanie polecam. Ale od początku. Lakers przystępowali do tego meczu bez zawieszonego Andrew Bynuma, w związku z czym robiła im się dziura pod koszem. Tym większa, że jedynymi klasycznymi wysokimi znajdującymi się w rotacji są Pau Gasol i Lamar Odom. Z pozostałych wysokich Phil Jackson nie korzysta. Kluczem do zwycięstwa miało być zatrzymanie Steve'a Nasha i Channinga Frye, którzy regularnie grają najlepiej w barwach Suns i to od nich w tym sezonie w większości meczów zależy powodzenie drużyny. Mecz rozpoczął się po myśli gości. Grali oni bardzo zespołową koszykówkę. Ich pierwsze 7 rzutów z gry było po asystach, głównie Steve'a Nasha. Świetny początek miał Vince Carter, który szybko trafił dwie trójki i po 5 minutach gry miał na koncie 8 punktów. Na początku meczu Lakers starali się nie wykorzystywać za mocno w ataku Kobe Bryanta. W całej pierwszej kwarcie rzucił tylko 5 punktów i nie był zbyt aktywny. Z kolei w Phoenix pałeczkę strzelca po Carterze przejął Channing Frye, który już w pierwszej kwarcie zdobył 10 punktów. Dobrze w mecz wszedł także Marcin Gortat, który w pierwszej akcji świetnie pobiegł do kontrataku, zostawiając za sobą Pau Gasola i zapakował piłkę do kosza. Pierwsza kwarta skończyła się prowadzeniem Suns 31:27. W drugiej jak zwykle pojawili się na boisku rezerwowi obu drużyn. Nie od dziś wiadomo, że ławka Suns jest jedną z najsilniejszych w lidze i to oni wyprowadzili swoją drużynę na prowadzenie, które na 8 minut przed przerwą było 8-punktowe (46:38). Bardzo dobrze rozgrywał Aaron Brooks, który wrócił po 1-meczowym zawieszeniu, a z dystansu trafiał Mickael Pietrus. Gdy w połowie kwarty zaczęli się z powrotem pojawiać gracze startowi obu drużyn, Lakers zaczęli przejmować kontrolę nad grą. W ciągu niespełna 3 minut zaaplikowali Suns serię 10-2, w której jedyne punkty goście zdobyli z rzutów osobistych. Po tym jak słońca się ocknęły i doprowadziły do remisu, gospodarze przeprowadzili jeszcze jedną szarżę, zdobywając ostatnie 6 punktów w kwarcie. Ostatnie 6 minut pierwszej połowy łącznie wygrali 21:10 i do przerwy było 66:60. Początek trzeciej części gry to dalsza dominacja Lakers. W ciągu pierwszych 4 minut zwiększyli przewagę do 80:63 i nie zamierzali zwalniać tempa. Po celnej trójce Bryanta w połowie kwarty odnotowaliśmy największą różnicę - było 86:67 dla gospodarzy. Jednak Suns potrafili się odbić i jeszcze raz zawalczyć. Poprowadził ich Nash, który trafił 3 rzuty za trzy w 3 kolejnych akcjach. Dołożył do tego 3 asysty w końcówce kwarty i z 19 punktów straty zrobiło się zaledwie 86:95. Czwartą część jak zwykle w barwach Suns otworzyli rezerwowi tym razem wspierani Fryem. W ciągu zaledwie 3 minut zniwelowali stratę do 1 punktu i mecz był od tego momentu na styku już do końca. Świetnie grał w tym fragmencie Brooks, który rzucił 7 punktów ze swoich 15 na początku ostatniej części gry. Skuteczny był znowu Pietrus, po którego trzech celnych osobistych mieliśmy remis na tablicy 101:101. Do gry wróciła pierwsza piątka gospodarzy i Lakers rzucili 9 punktów z rzędu po raz kolejny odjeżdżając swoim rywalom. Suns jednak odpowiedzieli bardzo skutecznie. Najpierw Nash znalazł pod koszem Gortata, następnie sam trafił trójkę. Na to odpowiedział jeszcze Bryant, ale potem Lakers byli już bezradni. Dobrze rozegrany aut, po którym trafił za trzy Frye zmniejszył straty do 109:112. W kolejnej akcji Lakers popełnili błąd 24 sekund, ale swojego rzutu nie trafił Carter. Piłkę zebrał jednak w ataku Grant Hill i Suns mieli kolejną szansę. Właśnie Hill został znaleziony na skrzydle, skąd trafił trójkę doprowadzając do remisu. Rozstrzygnąć mecz mógł Bryant, ale nie trafił swojego rzutu. Zostało 10 sekund dla Suns. Trener Alvin Gentry rozrysował dobrą zagrywkę, w której Channing Frye znalazł się na czystej pozycji, ale Lakers na tyle dobrze bronili Steve'a Nasha, że ten nie mógł mu podać. Uwolnił się także Carter, ale on rzutów dających zwycięstwo nie trafia od dobrych kilku lat i podobnie było tym razem, ledwo trafił w tablicę kosza. Tak więc przy stanie po 112 mieliśmy dogrywkę. W niej z bardzo dobrej strony pokazał się nasz rodak - Marcin Gortat. Już w regulaminowym czasie gry miał double-double - 16 punktów i 12 zbiórek, ale w dodatkowym czasie na tym nie poprzestał. Rozpoczął od celnych rzutów osobistych, potem świetnie w obronie zablokował Pau Gasola, po czym w kolejnej akcji zdobył 2 punkty. Lakers szybko odrobili straty po punktach Odoma, a gdy chwilę później za trzy trafił Ron Artest było 119:116 dla gospodarzy. Steve Nash nie trafił szybkiego rzutu za trzy, ale gracze z Arizony po raz kolejny dobrze zagrali w obronie. Wymusili kolejny błąd 24 sekund i przejęli piłkę. Suns dobrze rozegrali akcję, w której Nash znalazł pod samym koszem Gortata, a ten zdobył swoje kolejne punkty. Na 14 sekund przed końcem dogrywki po raz kolejny losy meczu mógł rozstrzygnąć Bryant, ale jego rzut za trzy nie doszedł celu. Na szczęście piłkę w ataku zebrał Odom i Suns musieli faulować. Na nieszczęście padło na Dereka Fishera, który nie zwykł pudłować jakichkolwiek rzutów w ważnych końcówkach. Trafił oba wolne i było 121:118. Suns zagrali szybką akcję, jednak Frye nie trafił za trzy. Piłkę w ataku zebrał Nash i zagrał ponownie do Frye'a, który został bezmyślnie sfaulowany przez Odoma przy próbie rzutu za trzy. Zawodnik Phoenix wytrzymał próbę nerwów i trafił wszystkie trzy osobiste, czym doprowadził do drugiej dogrywki. W niej z kolei niemoc w ataku dopadła gości. Przez blisko 3 minuty zdobyli tylko 2 punkty, w dodatku w pierwszej akcji. Gdy na 2 minuty do końca punkty zdobył Hill, było 125:127 dla Lakers. Sfaulowany w kolejnej akcji Bryant trafił tylko 1 rzut i stworzyła się kolejna szansa dla Suns. Punkty zdobył Nash, ale to Lakers dalej prowadzili. Lamar Odom nie trafił w kolejnej akcji i po niej goście przeprowadzili bardzo spektakularną, a jednocześnie trochę szczęśliwą akcję. Świetnie podwojony Nash przy linii bocznej wypadał już na aut, lecz zdołał podać piłkę za plecami do Gortata. Ten szybko zagrał do będącego na obwodzie Channinga Frye, który kolejną trójką dał prowadzenie Suns 130:128. Gdy w kolejnej akcji wejście pod kosz zablokował Gortat, po czym zebrał piłkę, wydawało się, że goście wygrają ten mecz. Jednak na 11 sekund przed końcem Nash nie trafił swojego rzutu, a w akcji Lakers Gortat sfaulował Gasola. Ten trafił oba rzuty, doprowadzając do stanu 130:130. Suns nie zdążyli już oddać rzutu. Trzecia dogrywka to już dominacja Lakers, szczególnie w obronie. Pozwolili oni Suns zdobyć pierwsze punkty z gry dopiero na minutę przed końcem. Wcześniej z powodu 6 fauli boisko musiał opuścić Grant Hill, po czym od razu trójkę trafił Bryant. Gdy w kolejnych dwóch akcjach punktował Artest, zrobiło się 137:132 dla Lakers i było tylko 1:08 do końca meczu. Po raz kolejny nie zawiódł Frye, trafiając trójkę. Suns wybronili kolejną akcję, ale w ataku wybrali bardzo źle, bo piłka trafiła do Cartera, który w tym momencie miał na koncie 6 celnych rzutów na 20 oddanych, w tym 2 z 10 za trzy. Jego próba była niecelna, po czym kolejne punkty zdobył Bryant. Ostatnie punkty w meczu zdobył jeszcze Carter, ale to już nic gościom nie dało. Było to bardzo emocjonujące spotkanie, które gorąco polecam wszystkim do obejrzenia. Kilku zawodników przez tak wysoki wynik osiągnęło bardzo dobre statystyki. Kobe Bryant rzucił 42 punkty, Channing Frye ustanowił nowy rekord życiowy - 32 punkty. Marcin Gortat spędził na boisku rekordowe w karierze 53 minuty, w trakcie których zdobył 24 punkty (9 z 15 rzutów z gry i 6 z 8 rzutów wolnych), miał 16 zbiórek, 1 asystę i 2 bloki. Świetnie grał w obronie przeciwko Pau Gasolowi, który trafił zaledwie 9 z 25 rzutów z gry. Jednak to nie wystarczyło do odniesienia tak ważnego zwycięstwa w walce o ostatnie miejsce na zachodzie, premiowane awansem do playoffs. Kolejne spotkanie Suns zagrają już dziś w nocy przeciwko Raptors i na pewno będą bardzo zmęczeni. Na szczęście grają z jedną z najgorszych drużyn w NBA i powinni sobie poradzić. Lakers natomiast w piątek podejmą u siebie Clippers w derbach Los Angeles. Lakers: Kobe Bryant - 42 (3x3, 12 zb, 9 as), Lamar Odom - 29 (16 zb, 5 as), Pau Gasol - 24 (13 zb), Ron Artest - 18 (3x3, 3 prz), Matt Barnes - 13, Steve Blake - 6, Luke Walton - 3, Derek Fisher - 2 (4 prz), Shannon Brown - 2 Suns: Channing Frye - 32 (5x3, 13 zb), Marcin Gortat - 24 (16 zb), Steve Nash - 19 (5x3, 20 as), Vince Carter - 17 (5 as), Aaron Brooks - 15, Grant Hill - 11 (10 zb), Mickael Pietrus - 11, Robin Lopez - 4, Jared Dudley - 2, Hakim Warrick - 2 Skrót meczu: