- Byłem jakieś sto metrów za nim - opowiada "Przeglądowi Sportowemu" świadek śmierci zawodnika. - Nie jechał szybko, może jakieś 50-60 km/h, bo na tym odcinku szybciej to się nawet nie da. Przed samym przejazdem jeszcze zwolnił. Widziałem światła jego samochodu, a po chwili, w tym miejscu, gdzie wjechało auto już tylko światła z wagonu przejeżdżającego pociągu. To był dosłownie moment, gdy zmiotło samochód z torów. Robert chciał pomóc poszkodowanemu Kuligowi. - Probowałem otworzyć drzwi od strony pasażera. Nie dało rady, dlatego kamieniem rozwaliłem szybę. Chciałem go stamtąd wyciągnąć, ale nie umiałem - wyjaśnia. - Widziałem tylko jego nogi w górze, bo leżał przywalony całym żelastwem. Był blady i w ogóle się nie ruszał. Pogrzeb Janusza Kuliga odbędzie się w najbliższą środę. Więcej na ten temat