Dwa lata temu w Berlinie czwarte miejsce, przed rokiem w mistrzostwach Europy zdobył pan w Barcelonie srebro. Na co mogą liczyć tym razem polscy kibice? Grzegorz Sudoł: Przede wszystkim cieszę się, że mogłem znowu zainteresować media, sympatyków lekkiej atletyki oraz sponsorów chodem sportowym. Nie chciałbym niczego deklarować. Gdzieś w głowie jest nadzieja na medal. Myślę, że już dojrzałem, by o niego powalczyć. Ostatnie dwie imprezy odbywały się w klimacie i strefie czasowej jaką lubię, czyli w Europie. Kluczową sprawą będzie pogoda i odpowiednie nawadnianie. Komu będzie żołądek do końca pracował, wchłaniał energię i uchroni organizm od przegrzania to na pewno będzie bardzo wysoko. Mam nadzieję, że będę jednym z tych zawodników. Jak przygotowuje pan swój żołądek do takiego wysiłku? - Przede wszystkim trzeba na treningach starać się więcej pić. Oczywiście musi być jakaś granica. Jeśli zacznie się za dużo, zrobi się "balon" w żołądku, który przestanie wchłaniać napój. Następnym etapem są już tylko torsje. Trzeba też umiejętne chłodzić organizm. Polewać się zimną wodą. To jest tak jak w samochodzie. Jeżeli jest ogromna temperatura, to termostat przestaje działać, zagrzejemy go za szybko i trzeba już tylko czekać z boku aż trochę ostygnie i dopiero wtedy ponownie jechać. Czy jest możliwe w takich temperaturach i przy takim wysiłku nie przegrzać organizmu? - Gdy dochodzę na metę temperaturę mam bardzo wysoką. Nawet przekraczającą 40 stopni. Trzeba dbać o to, żeby do tego przegrzania dochodziło jak najpóźniej i jak najwolniej. Stąd też są na trasie różnego rodzaju zraszacze, punkty odświeżania. Zawsze uważam, że ich jest za mało, ale trzeba jak najwięcej z nich korzystać. Powiedział pan, że dużą rolę odegra pogoda. Przecież startował pan już w takim upale, chociażby przed rokiem w Barcelonie. - Zgadza się, tam było podobnie, aczkolwiek tego gorąca tak się nie odczuwało. Może dlatego, że aklimatyzowałem się wówczas w warunkach dużo cieplejszych, gdzie temperatury sięgały 36-37 stopni. W Hiszpanii było ok. 30 i dla mnie wydawało się, że jest dziwnie chłodno. Do Daegu zastosowałem trochę inny etap przygotowań. Wykonałem całą pracę w Polsce. Skąd taka decyzja? - Przed igrzyskami w Pekinie i mistrzostwami świata w Osace zrobiłem tak samo. Jestem bardzo czuły na zmianę jedzenia. Nadal czekam aż mój żołądek się ustabilizuje. Jest już lepiej, ale jeszcze nie w stu procentach świetnie. Tutaj jestem osiem dni, więc tak naprawdę wszystko na styk. Jak się zatem pan przygotowywał do startu w Daegu? - Od 2009 roku korzystam z hipoksji, czyli namiotu tlenowego. Chyba jako jedyny sportowiec spędzam w nim całą noc, a czasami siedzę w nim nawet dłużej. Cała tajemnica polega na tym, że oddycha się w nim rozrzedzonym powietrzem. Przed mistrzostwami Europy w Barcelonie i świata w Berlinie praktycznie do samego końca w nim przebywałem. Ma on działać tak, jakby przebywało się cały czas na wysokości ok. 2000 m n.p.m. Organizm zmusza się w ten sposób do wytwarzania większej ilości krwinek czerwonych. Człowiek dostosowuje się szybciej do pracy przy zubożałym tlenie. Był pan już w Daegu na trasie? - Tak, byłem. Oglądałem chód na 20 km, przeszedłem się po całej trasie. Zobaczyłem, jak ona wygląda, jakie jest ułożenie terenu, czy asfalt jest śliski, jakie są nawroty, gdzie są punkty do odświeżania i pobierania napojów. Jakie wnioski? - Trasa na pewno jest wymagająca. Nie ma na niej cienia, więc nie będzie za bardzo gdzie schować się przed upałem. Jest też trochę podejścia, więc na pewno tętno zawodników będzie lekko zmienne. Nawroty są bardzo łagodne, wolałabym ciasne, bo bardzo dobrze je wykonuję. Poza tym rywalizacja odbędzie się w centrum miasta, więc nie będzie zbyt dużo przepływu powietrza. * * * Chód na 50 km w Daegu odbędzie się w sobotę o godz. 1.00 czasu polskiego. Oprócz Sudoła do startu szykują się również Rafał Sikora (AZS AWF Kraków) i Rafał Fedaczyński (AZS AWF Katowice).