Piłkarz, który w grudniu 2008 roku pobił w klubie w Liverpoolu didżeja, Marcusa McGee, bo nie podobała mu się muzyka, został uniewinniony. Jednak przyznał, że bardzo żałuje swojego czynu i nigdy już nie powtórzy swojego zachowania. - Znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Przykro mi z powodu tego, co zrobiłem, bo to wydarzenie uczyniło skazę na moim wizerunku. Od teraz, kiedy moi kumple z drużyny będą chcieli świętować wygrany mecz w pubie, ja nie pójdę z nimi, tylko zostanę w domu, z rodziną - powiedział zawodnik. Gerrard nie zamierza zostać ascetą, ale ma zamiar podchodzić do imprez z umiarem. - Oczywiście, będę się bawił, ale w rozsądnych granicach. Przecież musi istnieć równowaga pomiędzy szalonym życiem imprezowicza, a życiem mnicha. Jednak nie mogę zapominać, że najważniejsza jest piłka i to, żebym był w dobrej formie - przyznał pomocnik "The Reds". Piłkarz okazał również skruchę po incydencie w pubie. Uważa, że to był pojedynczy wybryk. - Zawsze starałem się traktować ludzi z szacunkiem, tak jak oni traktowali mnie. Ten jeden raz tak nie postąpiłem i naprawdę jest mi przykro - zakończył Gerrard