- Widać, że jest pani bardzo zadowolona ze swojego występu... Ewelina Staszulonek: To prawda. Zadowolona i dumna, że potrafiłam zjechać na ósme miejsce. W ostatnich igrzyskach w Turynie nie było tak ciekawie (15. pozycja), bo w dwóch z czterech ślizgów miałam problemy. Tutaj wprawdzie też pojawiały się przy starcie, ale takie miała każda z nas. Generalnie było dobrze. - Start został przeniesiony z powodu tragicznej śmierci Gruzina Nodara Kumaritaszwiliego w trakcie treningu... - Zjeżdżałyśmy z niższego poziomu, a różnica w prędkości wynosiła około 10 km/h. Dla mnie było to teoretycznie złe posunięcie, ale ze względu na bezpieczeństwo innych zawodniczek uważam, że podjęto właściwą decyzję. - Jak pani oceni tor w Whistler? - Jest szybki, techniczny, nazywamy go autostradą. - A ten feralny wypadek pani widziała? - Nie. I nie chcę oglądać. - Czy takie wydarzenia nie zniechęcają? Sama miała pani poważny wypadek, który mógł się zakończyć amputacją nogi... - Jeżdżę na sankach, bo je kocham, ale nie jestem zadowolona, że giną ludzie na torze. Sama jestem po trzech operacjach, czeka mnie czwarta. Dlatego nie chciałabym, by były budowane tory szybkie i niebezpieczne, wolałabym bardziej techniczne i wolniejsze. - Czy przy prędkości ok. 140 km/h ma pani czas myśleć co i kiedy robić? - Nie, to działa jak automat. Wykonuje się ruchy po kolei. By się ich nauczyć, najpierw robimy trening mentalny. Jakby jeździmy +na sucho+, chodzimy po torze, patrzymy jak w konkretnym momencie się zachować. Układamy sobie linię jazdy w głowie i potem staramy się jej trzymać. Jednemu się uda, drugiemu nie. To zależy od koncentracji i umiejętności zawodnika. - Co pociąga panią w sankach? E.S.: Są szybkie. To takie moje małe ferrari, na którym jeżdżę, a wcześniej z pomocą mojego trenera Marka Skowrońskiego przygotowuję. Potem się spełniam na torze. - Jeździ pani samochodem? - Tak, ale znacznie wolniej. Na ulicy są inni ludzie, na torze jestem tylko ja. Z Whistler - Marta Pietrewicz CZYTAJ TAKŻE: Dwa medale Niemek, świetna Staszulonek