Im dłużej trwał mecz, tym przewaga Kanadyjczyków była większa. Bombardowanie bramki USA było niesamowite, a wzrok trenera "Jankesów" - Dana Bylsmy z tercji na tercję zdawał się wołać coraz głośniej: "Nie mam broni!". Nawet wyrastający na MVP turnieju Phil Kessel był bezradny. Przez zdecydowaną większość gry Kanada miała kontrolę nad krążkiem, a co za tym idzie - także nad meczem. - Przepraszam cię, czy to jest ten sam zespół, który w ćwierćfinale mordował się z Łotwą? - zapytałem siedzącego obok mnie Kanadyjczyka, który na igrzyskach pracuje przy produkcji sygnału telewizyjnego (OBS), ale wyrwał się na ten mecz. - Tak, to ten sam zespół, tyle że bramkarz Łotyszy miał dzień konia i bronił niemal wszystko - odparł przybysz z Vancouver i już po pierwszej tercji dodał z iskrą w oku: - Wiesz, to najlepszy mecz hokejowy, jaki oglądam na żywo! Mówi to człowiek z krainy, w której od lat obowiązuje hasło: "Hockey is Canada’s game". Człowiek, który regularnie chodzi na mecze NHL (Vancouver Canuks) i który widział na żywo igrzyska cztery lata temu w swym rodzinnym mieście. Dotychczas Amerykanie prezentowali się najlepiej na tych igrzyskach. Byli szybcy, świeżsi, pomysłowi w ataku, pewni w obronie. Ale Kanada postawiła poprzeczkę tak wysoko przed tym zespołem, że nie był on w stanie nic wskórać. Może jedna przewaga wyglądała obiecująco. Miałem okazję siedzieć cztery rzędy nad boksem USA. Widziałem dokładnie po każdej zmianie, że ci chłopcy dają z siebie wszystko. Nie oszczędzają się, walczą, kombinują - Joe Pavelski dwukrotnie zmieniał rękawice na te wysuszone, na przewagę brał innego kija, z łopatką nastawioną bardziej na uderzanie z forhendu I wszystko na nic. Z każdą zmianą, upływającą minutą, do "Jankesów" docierało, że tak dysponowana Kanada jest nie do ugryzienia. Właściwie jedynym momentem, w którym USA mogły coś zdziałać, była 30. min, ale Max Pacioretty nie trafił z kąta na pustą bramkę. Kanada podobnych szans miała jednak znacznie więcej. Zdecydowana większość Rosjan trzymała kciuki za Kanadą. Na Amerykanów była zła za porażkę w fazie grupowej i jej okoliczności (nieuznany gol na 3-2 dla "Sbornej" z powodu poruszonej bramki). Wyjątkiem był Igor, siedzący po mej lewej stronie, który wrzeszczał ile sił "JU-ES-EJ!!!" (USA). Byłem swego rodzaju sektorem buforowym oddzielając go od ekipy Kanadyjczyków. Zresztą w żartach poprosił mnie o gaszenie ewentualnych waśni między nimi Kanadyjczyk z OBS. Zresztą Igor, bo tak miał na imię, tylko dlatego trzymał za USA, że od lat mieszka za oceanem w Chicago i Miami, ma też amerykański paszport. Kanada na tym turnieju rozpędzała się powoli i ociężale, jak tuwimowska lokomotywa, ale jak już nabrała tempa, to dojechała do finału. I wcale nie jest powiedziane, że na stacji "Szwecja" się zatrzyma. O miano najlepszego hokeisty świata od kilku lat rywalizują Aleksander Owieczkin i Sidney Crosby. Dzieli ich przepaść w mentalności. O ile "Owie" przy każdym wyjściu na lód pokazuje, że jest gwiazdą (najczęściej w nosie ma, gdzie są jego koledzy, po prostu wali na bramkę), o tyle "Sid the Kid" gra przede wszystkim dla zespołu. Podania, jakie posyłał do kolegów w półfinale były unikalne. Chris Kunitz po zagraniach Crosby’ego w normalnych okolicznościach ustrzeliłby pewnie hat-tricka, ale miał tego pecha, że trafił Jonathana Quicka, który jest nadprzeciętnie quick (szybki). Ktoś może powiedzieć, że Kanada też miała świetnego bramkarza i sporo w tym będzie racji. Carey Price obronił wszystkie 31 strzałów (Quick zatrzymał 36 uderzeń), ale Kanada wygrała głównie dlatego, że zdecydowaną większość ataków USA zatrzymała w zalążku - po jednym dwóch podaniach, jeszcze przed czerwoną linią! To była mistrzowska praca w obronie napastników! Przy okazji drugiego półfinału "Niewierny Tomasz" - Władisław Tretiak, szef rosyjskiego hokeja, najlepszy bramkarz w historii dyscypliny, mógł się przekonać, że Kanadyjczycy (Amerykanie też), świetnie radzą sobie na szerszych lodowiskach. Nieprawdą jest, że gra na tych węższych wyrabia im tylko siłę i brutalności, bo grając w większym gąszczu, uczysz się też sprytu, świetnego władania kijem i niemal figurowej jazdy na łyżwach. Zresztą igrzyska w Soczi są niezbitym dowodem na to, że NHL rządzi na świecie, a reklamowanej i coraz bogatszej, głównie rosyjskiej KHL daleko do niej. Nieprzypadkowo do finału dotarły zespoły, które mają tylko zawodowców z NHL (wyjątek stanowi szwedzki napastnik Jimmie Ericsson, który w półfinale spędził na lodzie raptem 11 minut). Miło było obserwować ile entuzjazmu budzi u Kanadyjczyków hokej. Na III tercję u mej prawicy, w miejscu sympatycznego fana z Vancouver, znalazła się jego rodaczka. Ileż się ona nawrzeszczała, gdy jej ekipa atakowała: "Come on Sidney boy! Come on!" "Go Canada, go!". W pewnym momencie zapytała mnie: - Jak to się śpiewa po rosyjsku: "szajbi"? - Nie, "Szajbu" - odparłem, więc młoda Kanadyjka wstała i głośnym: "Szajbu, szajbu!" zagrzała do dopingu całą trybunę! Ależ to był mecz, śmiało go można nazwać przedwczesnym finałem! Arena "Balszoj" na starcie USA - Kanada niemal się wypełniła i nie raziła pustymi sektorami, jak podczas starcia Szwedów z Finami. Bilety do tanich nie należały. Igor, którego opisywałem musiał wyłożyć na wejściówkę 550 dolarów. I to w kasie, a nie u "konia"! Tak się robi biznes na igrzyskach olimpijskich! Korespondencja z Soczi, Michał Białoński Partnerem wyjazdu jest kampania Procter and Gamble "Dziękuję Ci, Mamo!" *** Procter & Gamble zaczął dziękować mamom za "ich czułe wsparcie, pasję oraz oddanie włożone w wychowywanie najlepszych sportowców na świecie" przed igrzyskami w Vancouver, jednak ogólnoświatowa ekspansja akcji nastąpiła przed igrzyskami w Londynie. W stolicy Wielkiej Brytanii ambasadorowie "Dziękuję Ci, Mamo" pobili trzy rekordy świata, zdobyli 42 złote, 28 srebrnych i 15 brązowych medali.