Bjoerndalen został najstarszym mistrzem olimpijskim w historii w konkurencji indywidualnej. Nie obyło się zatem bez pytań, kiedy zamierza zakończyć karierę. Po zdobyciu swojego dwunastego krążka na igrzyskach cieszył się jak 16 lat temu, kiedy po raz pierwszy stanął na olimpijskim podium. Nic zatem dziwnego, że przyznał, iż jeszcze nie ma dość. "Jeśli Oslo dostanie prawo organizacji igrzysk w 2022 roku, to koniecznie chcę brać w tym udział" - powiedział. Na pytanie, czy jeszcze jako aktywny sportowiec - zaśmiał się i puścił do dziennikarzy oko. "Król Ole" - jak nazywany jest w wielu krajach - od dawna jest legendą biathlonu. W poniedziałkowym biegu na dochodzenie ruszy na trasę jako pierwszy z przewagą 1,3 s nad Austriakiem Dominikiem Landertingerem. Eksperci twierdzą, że nie jest bez szans, by sięgnąć po swój ósmy złoty medal olimpijski. Wówczas stałby się najbardziej utytułowanym sportowcem zimowych igrzysk. Do tej pory jest nim jego rodak, biegacz narciarski Bjoern Daehlie (osiem złotych i cztery srebrne krążki). "On na pewno mnie przeskoczy. To jest fenomen, jakiego jeszcze nie widziałem" - ocenił Daehlie. Bjoerndalen nie pozostaje mu dłużny: "Dla mnie Bjoern jest najlepszym w historii sportowcem świata". W Norwegii po zwycięstwie 40-letniego biathlonisty wybuchła euforia. Zresztą nie tylko tam. Niemal cały świat komentował jego wyczyn. "Z psychologicznego i anatomicznego punktu widzenia jest niemal niemożliwe, by człowiek w takim wieku, w tak wymagającej dyscyplinie był lepszy od znacznie młodszych kolegów" - ocenił niemiecki historyk sportu Tom Schanke. Również szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomas Bach był pod wrażeniem. "To jest niesamowite. Wszyscy myśleliśmy, że jego czas się już skończył i nagle dzieje się coś takiego" - skomentował. Tym bardziej jest to zdumiewające, że Bjoerndalen po raz ostatni wygrał zawody Pucharu Świata w 2012 roku. "On już jest legendą" - ocenił jeden z jego największych rywali Francuz Martin Fourcade. Ci, co go znają, mówią, że Bjoerndalen na temat biathlonu ma obsesję. Opowiadają różne historie. Pewnego razu pojechał na treningi do Anterselvy. Okazało się jednak, że wszystkie hotele w pobliżu są obłożone. Nie przeszkadzało mu to. Poprosił o kawałek podłogi. Przez dwa tygodnie spał w gabinecie odnowy, bo tylko tam było miejsce. W ogóle nie pije alkoholu, nie podaje ręki - wyjątkiem jest tylko przyjmowanie gratulacji na podium, zawsze ma przy sobie płyn dezynfekujący, a w bagażu za każdym razem znajduje miejsce dla własnego... odkurzacza. Niektórzy nazywają go "kanibalem" lub "pozaziemską istotą", by podkreślić, że nikomu nie daje szans. Nic dziwnego, skoro ma na swoim koncie już dwanaście medali olimpijskich, w tym siedem złotych, a także 39 krążków mistrzostw świata (19 złotych) oraz sześć Kryształowych Kul za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Najcięższy był dla niego 2012 rok. Nie tylko spisywał się coraz gorzej na biathlonowych trasach, ale i prywatnie nie układało mu się najlepiej. Rozstał się ze swoją żoną Natalie Sander, zaszył się w jednym z norweskich lasów i... leczył kontuzję kręgosłupa. Wydawało się, że to koniec jego wielkiej kariery. "Mam za sobą bardzo trudny okres. Z paroma problemami musiałem sobie poradzić, by móc myśleć znowu wyłącznie o biathlonie. Moja motywacja z dnia na dzień rosła. Była większa niż kilka lat temu. I jeśli zdrowie mi tylko pozwoli, mam zamiar startować jak długo się da" - zapowiedział. Przed tym sezonem kupił sobie dwie przyczepy kempingowe, by już nigdy nie zdarzyła mu się sytuacja, w jakiej znalazł się w Anterselvie. Teraz zawsze ma gdzie spać i najczęściej parkuje jak najbliżej treningowych tras. Od lat na własny koszt współpracuje z trenerem mentalnym Oyvindem Hammerem. Inwestycje się opłaciły. "To złoto jest dla mnie bardzo cenne. Nie wiem, czy nie najcenniejsze" - ocenił.