W relacji na żywo w dzienniku "Marca" w pierwszej połowie kilka razy podkreślano, że APOEL jest lepszy od Atletico, a najlepszy w APOEL-u jest Kamil Kosowski. Hiszpanie musieli być w szoku, znają przecież naszego "Kosę" - niedawno próbował utrzymać Cadiz w II lidze, ale mu się nie udało. Dla ludzi z półwyspu Iberyjskiego Kosowski jest więc praktycznie graczem III-ligowym, ale kto lepiej zna Polaka wie, że to piłkarski kameleon zdolny przeobrazić się nie tylko z sezonu na sezon, ale z meczu na mecz. Tak więc Kosowski grał dziś chwilami powyżej poziomu Atletico, ale bohaterem APOEL-u został jednak ostatecznie bramkarz Chiotis, który w drugiej połowie, kiedy gospodarze ruszyli wreszcie do przodu, nie dał się pokonać Forlanowi i Aguero (wyceniani na jakieś 100 mln euro). Impet zespołu z Madrytu jest jak na razie marny. Starczył na punkt w lidze i punkt na inaugurację Champions League, u siebie z teoretycznie najsłabszymi w grupie Cypryjczykami. To fatalna wróżka na przyszłość, bo już dziś można zaryzykować twierdzenie, że Porto mimo porażki z Chelsea jest w znacznie lepszej sytuacji w walce o drugie miejsce. Chyba, że Kosowski, Żewłakow (grał do 82. min) i Sikora (90 minut na ławce) wciąż będą dokonywać cudów. Real Madryt musiał zdobyć w Zurychu pięć goli, żeby wygrać. Cristiano Ronaldo trafił do siatki dwa razy i choć wszyscy bardzo mocno martwią się jego formą: w trzech meczach o punkty zdobył cztery gole. Jest najlepszym strzelcem królewskich w Primera Division i Champions League (choć zabawa dopiero się zaczęła). Co to będzie jednak, kiedy CR9 w końcu zaadaptuje się i odzyska formę? To znaczy zacznie grać tak jak po drugiej stronie boiska Kaka. Real znów miał kłopoty w defensywie, co prawda "Marca" twierdzi, że karny na 1:3 przeciw "Królewskim" został "wydrukowany". Z Pepe w składzie nie dało się jednak uniknąć nerwów, choć do przerwy prowadziło się aż 3:0. W sumie jednak Real zrobił to, co musiał: czyli zdobył więcej goli niż stracił, a nawet 2,5 raza więcej. Mecz w Zurychu był przez godzinę spacerem, potem przez pół godziny nerwówką rozstrzygniętą jednak dwoma golami w dwie minuty. Człowiekiem dnia został jednak Filippo Inzaghi, który zdobył dwa gole dla Milanu w Marsylii zapewniając przeżywającej poważne kłopoty drużynie bezcenne zwycięstwo nad wicemistrzem Francji. Być może na wagę awansu do 1/8 finału. Starszawy zespół z Mediolanu nie budzi się już na start Serie A, ale natychmiast staje się dwa razy groźniejszy, gdy tylko usłyszy hejnał Champions League. Tymczasem Juve, które w lidze uzbierało już o 5 pkt więcej (w trzech kolejkach!) zawaliło mecz u siebie z Bordeaux. Remis 1:1 poważnie skomplikuje życie wicelidera i faworyta ligi włoskiej. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego