- Nie ma co doszukiwać się sensacji w tym, że mój tata przyjechał do Londynu. Przecież cały czas z nami trenuje w Krakowie, a i w tym roku był na kilku turniejach. Mamy dwóch trenerów i jakoś sobie z tym radzimy - podkreślała Agnieszka Radwańska. Jej młodsza siostra Urszula, która robi również błyskawiczne postępy i ostatnio dotarła do finału UNICEF Open w Holandii, po drodze zmiatając wręcz z kortu Flavię Pennettę (6:1, 6:1), a za oceanem - w Stanford i Carslbadzie, osiągnęła ćwierćfinał, ćwiczyła ze wzmacniającymi taśmami na łydce lewej nogi i prawym barku. - Łydka to nic groźnego - bardziej profilaktyka, gorzej jest z barkiem, który boli Ulkę - powiedział nam trener Piotr Robert Radwański.W tym samym momencie, co Polki, na sąsiednich kortach Wimbledonu trenowało kilka innych jeszcze zawodniczek (m.in. Pennetta), a jednak to nasze zawodniczki przykuły uwagę grupki żołnierzy British Army. Najwyraźniej przyciągnęła ich uroda sióstr Radwańskich, a także chęć przyjrzenia się z bliska bohaterce ostatniego Wimbledonu - Agnieszce. - Widać od razu, że mamy w armii brytyjskiej olbrzymie wsparcie. Aż się roiło od mundurów - uśmiechał się trener Radwański. - To bardzo miłe, że mamy na miejscu kibiców tubylców, bo Polaków będzie stosunkowo mało. Każda przychylna dusza moim córkom jest miło widziana. Trzeba przyznać, że współpraca trenerskiego duetu Radwański - Wiktorowski przebiegała bardzo sprawnie. Jako młodszy, sprawniejszy Wiktorowski zagrywał dziewczynom piłki, a stary tenisowy wyjadacz Radwański podpowiadał, co należy szlifować. Na koniec siostry rozegrały mikromecz, w którym nie było przebacz. Piłki były uderzane z całych sił, a po każdej zepsutej emocje, gesty, okrzyki niczym podczas starcia o wysoką stawkę! Od razu widać, że siostry Radwańskie są pozytywnie naładowane przed walką w ramach igrzysk. Radwański jest znany z tego, że nie wstydzi się swego patriotyzmu, przywiązania do wszystkiego co polskie. Dlatego zapytaliśmy go o to, jakie znaczenie ma dla niego fakt, że "Isia" wystąpi wieczorem w roli chorążego i poprowadzi reprezentację Polski podczas ceremonii otwarcia igrzysk. - Po to się trenuje, ćwiczy, wylewa kubły potu latami, żeby przeżyć takie chwile jak ceremonia otwarcia - powiedział reporterowi INTERIA.PL Radwański. - Agnieszka przez całe dzieciństwo coś sobie mentalnie z domu "zabrała" i teraz nie zasłania się koncentracją przed występami, tylko z chęcią pełni obowiązki chorążego. To jest w pewnym sensie dla niej nagroda, zaszczyt. Doczekaliśmy się pierwszej kobiety, która niesie polski sztandar na igrzyskach! Lepiej być nie może, przynajmniej dla mnie. Będę pewnie ronił łzy przed telewizorem, bo to będą wspaniałe chwile dla mnie i dla wszystkich w Polsce. Urszula Radwańska ceremonię otwarcia obejrzała w telewizji, gdyż już o godz. 14:30 w sobotę gra mecz I rundy z Niemką Moną Barthel. "Isia" zmierzy się w niedzielę z inną spośród Niemek - Julią Goerges, z którą miała ciężką przeprawę podczas WTA w Dubaju. - Losowanie oceniam jako średnie. Nie jest ani łatwe, ani trudne. Zrobił nam się taki mały polsko-niemiecki Fed Cup - żartuje Piotr Robert Radwański. - Mony Barthel nie znam zbyt dobrze. Widziałem tylko jeden jej jeden mecz na turnieju Roland Garros, gdzie przegrała sromotnie. Goerges to silna zawodniczka, gra dobrze, postawiła wysoko poprzeczkę przed "Isią", ale tam grało się na twardym korcie. Tutaj mamy trawę, więc moja córka jest lekką faworytką. Radwański przestrzega jednak przed nadmiernym nadmuchiwaniem balonu oczekiwań wobec jego córek, zwłaszcza Agnieszki, na której po dotarciu do finału wielkoszlemowego Wimbledonu ciąży spora presja. - Pamiętajmy, że mocno nadmuchany balon może szybko pęknąć. To są igrzyska. Oczywiście, każdy marzy o medalu, ale przecież może się skończyć na pierwszej rundzie, gdyż taki jest sport - zwraca uwagę ojciec i trener naszych zawodniczek. Trzeba być dobrej myśli, podchodzić do tej rywalizacji z optymizmem, jak przystało na klasowego zawodnika. Michał Białoński, korespodencja z Londynu