Jaki, zwłaszcza w dobie gigantycznych pieniędzy napędzających ten przemysł, byłby sport, gdyby nie zaskakujące triumfy kolejnych pokoleń Dawidów nad Goliatami? Nudny i przewidywalny. Na całe szczęście historia pokazuje, że bogatszy czy wyżej notowany nie zawsze znaczy lepszy. Gdyby kasa decydowała o wynikach, to zapewne mało kto usłyszałby w 1988 roku o belgijskim KV Mechelen, największej piłkarskiej niespodziance lat 80. ubiegłego stulecia. Kwitowani śmiechem przez większość rywali Belgowie najpierw zdobyli Puchar Zdobywców Pucharów, ogrywając w finale Ajax Amsterdam, a nieco później, w starciu o Superpuchar Europy, ich wyższość musieli uznać gracze PSV Eindhoven. Skoro jesteśmy już na piłkarskiej murawie, to trzeba uczciwie przyznać, że nikt trzeźwo myślący nie biegł do bukmachera stawiając na Greków przed Euro 2004, a i na "Orły" Leo Beenhakkera prawie nikt nie stawiał przed pierwszym meczem z Portugalią w Chorzowie. Do wielkiej niespodzianki doszło w 1995 roku na parkietach NBA. Chociaż koszykarze Houston Rockets zajęli dopiero szóste miejsce w Konferencji Zachodniej, z mizernym bilansem 47 zwycięstw w 82 spotkaniach, to potrafili wspiąć się na szczyt, eliminując po drodze samych wyżej notowanych rywali, w tym Orlando Magic - z młodym, ale piekielnie groźnym Shaquille'em O'Nealem na czele. - Nigdy nie lekceważ serca mistrza - podkreślał wzruszony trener Rudy Tomjanovich, którego ekipa obroniła wywalczone rok wcześniej trofeum. Serce mistrzyń odezwało się także w zakończonych w niedzielę finałach mistrzostw Polski koszykarek. Zawodniczki Wisły Can-Pack Kraków przed startem do ostatecznej batalii o złoto przegrały cztery kolejne spotkania z Lotosem PKO BP Gdynia i zakończyły sezon zasadniczy za plecami rywalek, ale to one - dziewczyny trenera Wojciecha Downar-Zapolskiego - wzniosły wczoraj okazały puchar! Imponujące było zwłaszcza ostatnie zwycięstwo wiślaczek. Ekipa spod Wawelu na kilka sekund przed końcem niedzielnego spotkania traciła do Lotosu cztery punkty i nawet najwięksi fani "Białej Gwiazdy" zaczęli już tracić nadzieję na tytuł. O złożeniu broni nie myślała jednak Anna DeForge. Amerykanka najpierw wykorzystała jeden rzut wolny, drugi celowo chybiła, zebrała piłkę, wybiegła z nią za linię rzutów za trzy punkty i - jak utrzymuje - nie widząc kosza rzuciła przez ręce gdynianek, doprowadzając do dogrywki. W tej krakowianki przypieczętowały trzecie złoto z rzędu. Wielką sensacją był przed laty złoty medal Wojciecha Fortuny wywalczony na zimowych igrzyskach olimpijskich w Sapporo w 1972 roku. Nieopierzony zakopiańczyk w pierwszej serii oddał skok marzeń na odległość 111 metrów, dzięki któremu zostawił w pokonanym polu m.in. wielkiego faworyta gospodarzy Yukio Kasayę i Szwajcara Waltera Steinera. Niespełna 30 lat później sukcesy Fortuny przebił Adam Małysz. "Orzeł z Wisły", chociaż wcześniej pokazywał się już z dobrej strony na skoczniach, zaskoczył faworytów, wygrywając w sezonie 2000/2001 Turniej Czterech Skoczni. To był pierwszy krok Adama do sławy - tamtymi zawodami rozpoczął on długoletnią dominację na skoczniach, spychając w rankingach oglądalności nawet topowe seriale telewizyjne... O podobnych niespodziewanych sukcesach sportowców można by napisać wielotomową epopeję. Kto będzie tym następnym Goliatem, który po zwycięstwie nad Goliatem wejdzie do historii polskiego sportu? Może ekipa don Leo odnajdzie w Austrii i Szwajcarii rytm Zorby i zaskoczy, jak Grecy przed czterema laty?