A jak w grę wchodzi wiara, to można przyjąć, że ten medal to był cud, bo nic, albo niewiele go zapowiadało. Bez kapitana Na turniej do Chorwacji Polacy pojechali bez Grzegorza Tkaczyka i bez formy. Rozgrywający reprezentacji zrezygnował z gry w kadrze, a ile znaczy jego obecność, pokazały pierwsze mecze eliminacyjne do Euro 2010 - przegraliśmy z Rumunią i Szwecją. Bez bramkarza Pojechaliśmy praktyczne bez drugiego bramkarza, nic nie ujmując Adamowi Malcherowi, który dopiero nabiera międzynarodowego doświadczenia. Zmiennik Sławomira Szmala z Niemiec, Adam Weiner, zrezygnował z przyjazdu na zgrupowanie z przyczyn osobistych. Marcin Wichary z Wisły Płock nie mógł jechać, bo w grudniu złamał palec. Złamał w meczu ligowym - o ironio - z prowadzonym przez Wentę Vive Kielce. Malcher - de facto - był w najlepszym razie czwartym bramkarzem branym przez selekcjonera pod uwagę. Bez formy W dodatku ostatni i jedyny sprawdzian przed mundialem - turniej noworoczny w Czechach - Orły Wenty skończyły na trzecim miejscu, z jedną tylko wygraną - ze Słowacją. Gorsze było to, że zaprezentowali się tam mizernie. Słabą formę zespołu sygnalizowała dyspozycja czołowych graczy: Sławomira Szmala, Bartosza Jureckiego czy Karola Bieleckiego. Bez punktu Pierwsze mecze mundialu, w Varażdinie, potwierdziły, że zespół jest chimeryczny. Wymęczone zwycięstwo z Rosją dawało do myślenia, ale tragiczny występ z Macedonią potwierdził, że zespół jest w dołku. Biało-czerwoni potrafili się zmobilizować przeciwko Tunezji, ale z Niemcami dobrze zagrali tylko pół meczu. A drugie pół - szkoda gadać. Oczywiście, portugalscy sędziowie zrobili swoje, bo graliśmy prawie cztery minuty w podwójnym osłabieniu, ale gorsze było to, że zespół w końcówce się poddał. Z grupy awansowaliśmy, ale z zerowym dorobkiem, co praktycznie przekreślało szanse na obronę wicemistrzostwa świata. Bez presji Matematycznie szanse na awans do półfinału mieliśmy, ale trzeba było wszystko wygrać i liczyć na korzystne wyniki innych drużyn. Jeśli ktoś w to wierzył, to i tak byłby potraktowany jak wariat. Każdy, oprócz członków polskiej ekipy. Okazało się, że grając bez presji - bo przecież mundial był już z głowy i nie wszystko od nas zależy - Polacy potrafią wznieść się na wyżyny. Metamorfoza, jaką zespół przeszedł podczas przeprowadzki z Varażdinu do Zadaru, była niesamowita. Od pierwszej minuty meczu z Danią widzieliśmy Polskę w formie nie oglądanej od niemieckich mistrzostw, czyli od dwóch lat. Tajemnicę tej przemiany poznaliśmy dopiero w ostatnim meczu fazy głównej z Norwegią, dokładniej - w jego ostatnich 16 sekundach. Bogdan Wenta, wypowiadając zdanie, które przeszło do historii polskiego sportu, wyjawił siłę sprawczą sukcesu. On zaraził zawodników wiarą w to, że potrafią i mogą dokonać niemożliwego. A oni bezgranicznie mu ufają i słuchają jak proroka. Wierzyli, więc zdarzył się cud. Bez dwóch zdań... ...ten cud poparty był jednak dużymi umiejętnościami chłopców Wenty. Przez dwa lata po niemieckim mundialu można było się przyzwyczajać do tezy, że mieliśmy farta i drugi raz to się nie zdarzy. Siódme miejsce na mistrzostwach Europy, piąte na olimpiadzie - dla "znawców" piłki ręcznej w Polsce to było mało i potwierdzało przypadkowość srebra. Brązowy medal w Chorwacji pokazał, że medal sprzed dwóch lat nie był wyjątkiem. Mamy generację wybitnych piłkarzy ręcznych, która jeszcze sporo może osiągnąć. Choćby dlatego, że zawodnicy wierzą w to, co robią, i mają do tego odpowiednie umiejętności. To nadal światowa czołówka, tylko czasami zniechęcona, przemęczona i apatyczna. Bez zaplecza Medal ma jednak też drugą stronę. Tak jak dwa lata temu wywalczony został jakby na przekór sytuacji w polskim szczypiorniaku. Ta dyscyplina nie ma w dalszym ciągu public relations, które pomogłoby wykorzystać sukcesy. Treningi w zimnej hali w Warszawie przed odlotem do Chorwacji to tylko jeden z denerwujących drobiazgów. Po porażce z Niemcami w grupie eliminacyjnej w Varażdinie Wenta na konferencji prasowej niemal śmiał się w głos, gdy słuchał jak trener Niemców Heiner Brand mówił, że to Polacy byli faworytem tego meczu. Odpowiedział w swoim stylu, błyskotliwie: - Ja reprezentuję związek, który ma 20 tysięcy członków. Jeśli w starciu z przedstawicielem 800-tysięcznego związku niemieckiego to ja jestem w roli faworyta, to rzeczywiście nie wywiązaliśmy się z niej dobrze. A potem w gronie polskich dziennikarzy - sztuk sześć - już mu nie było do śmiechu. - Panowie, spójrzcie ilu nas jest. Gadamy tutaj w parę osób, a spójrzcie tam - mówił wskazując na Branda stojącego przed kamerami kilku niemieckich stacji telewizyjnych i otoczonego kilkudziesięcioosobowym tłumem niemieckich dziennikarzy. - Zobaczcie, czym ta dyscyplina jest dla Niemców. Oni są mistrzami świata, a my wicemistrzami - dodał. Teraz już dwukrotnymi medalistami mistrzostw świata. Ale czy to coś zmieni? Leszek Salva, Zagrzeb