Na szczęście Gary był lepszym piłkarzem niż prorokiem. Niemcy dawno niczego nie wygrali. Dla porządku - ostatni raz 11 lat temu. Finał Euro 96 z Czechami. Czas najwyższy, by przestać bać się Niemców. Choć z historycznego punktu widzenia brzmi to absurdalnie. Po losowaniu w Lucernie Leo Beenhakker wyglądał na szczęśliwego człowieka. Nic dziwnego - co mają powiedzieć Rumuni? Holandia, Włochy, Francja. Dziękuję, szkoda jechać. Rosjanie dostali Hiszpanie i Szwecję ("daswidanija tawariszczi"). Turcy - Portugalię i Czechów. Słabo. Problem losowania mamy z głowy, a spodobał mi się komentarz Slavena Bilicia, trenera Chorwatów: - To była tylko formalność. Teraz nadchodzą sprawy dużo ważniejsze. Przed Beenhakkerem teraz ostatnia prosta przed Euro, ale czasem i te proste bywają zabójcze i łatwo się na nich wyłożyć. Rzecz tyczy się selekcji. Poprzednicy Holendra - Jerzy (czy jak kto woli Jerzy Władysław) Engel, a potem Paweł Janas, tak zachłysnęli się samym awansem, że w momencie - wydawało się - najważniejszym, wszystko popsuli. Engel wygłosił słynne hasło "selekcja została zamknięta". Potem zaprzeczył tym obwieszczeniom i wprawił wszystkich w zakłopotanie, powołując w ostatniej chwili Pawła Sibika. Przyznam, że kiedy zobaczyłem to nazwisko w telegazecie, zacząłem szukać swojego. Janas poszedł w drugą stronę. Niczym Janusz Gajos w filmie "Psy", strzelał jak do kaczek do bohaterów eliminacji z Tomkiem Frankowskim na czele. Do dziś najtęższe umysły nie zgłębiły o co mu chodziło. Ktoś powiedział mi wówczas, tuż po badaniach we Wronkach, że ci odstrzeleni mieli wyniki jak małe dziewczynki. Odparłem, że wolałbym Franka pod kroplówka niż Rasiaka w życiowej formie. Na mundialu nasi mogli krzyknąć jak inny bohater filmu Pasikowskiego: "Nie mam k... broni". Beenhakker obiecuje, że nie popełni tych samych błędów. Że drzwi do kadry będa otwarte do samego końca, i może ktoś się jaką efektowną akcją, albo skutecznością, czy może spektakularną asystą, przez te drzwi przeciśnie. Oby. Bo dla kibica nie ma nic fajniejszego niż bohater ostatniej akcji. Całą tę selekcję musimy traktować z przymrużeniem oka. Wiadomo, że pojedzie Źurawski, a nie pojedzie Zając. Że Boruc - owszem, ale już Pawełek - niekoniecznie. Bo gadać sobie można, ile się chce, a jednak Beenhakker to zbyt inteligentny gość, żeby zamknąć wrota do marzeń przed ludźmi, którzy po prostu wygrali eliminacje. I, żeby nie było tak całkiem poważnie, przyznam, że trudniejszą rolę w selekcji mają ci wszyscy, którzy na co dzień wpuszczają ludzi do klubów nocnych. Selekcjoner reprezentacji nie musi patrzeć na to, kto jak jest ubrany (wszyscy mają korki, spodenki i koszulki), ani jak kto wygląda. Selekcjonerowi w klubie nocnym wystarczy rzut oka i już wie - kto wchodzi, kto wypada. Oczywiście sądzi, że zna się ludziach po pierwszym spojrzeniu. Pamiętam, jak kiedyś Jerzy Pilch opisał przezabawny schemat wpuszczania i niewpuszczania do klubów nocnych, biorąc - rzecz jasna - stronę niewpuszczonych. Selekcję klubową i reprezentacyjną łączy jedna rzecz - tu i tu do drzwi pukają osoby niepożądane. Pamiętam sytuację spod jednego z warszawskich klubów. Zimna, ciemna noc, kolejka do "selekcjonera". Ten krótko oznajmia gościowi: - Ty nie wejdziesz. W takich butach?! (Do dziś nie wiem po co facet założył buty do chodzenia po górach). - Ale, ale, to... ja.. ja będę trzymał nogi pod stołem! - znalazł rozwiązanie przebiegły gość. - To trzymaj, ale w domu. Przemysław Rudzki, "Dziennik", "Fakt", "Przegląd Sportowy"