Spotyka się dwóch gości. - Czym się zajmujesz? - pyta pierwszy. - Zdejumję flagi na meczach - odpowiada z dumą drugi. - A poważnie? - Ale ja poważnie... Na początek powiem jasno: żadna robota nie hańbi. Są prace głupsze i mądrzejsze. Mam kumpla, który zasypywał kiedyś dołki po koniach na wyścigach w Anglii. Dołki co się robią od kopyt. Strasznie to głupie zajęcie, wiem, bo przez jeden dzień go zastępowałem. Był to oczywiście ostatni raz. Płaca najmarniejsza z marnych, tor ciągnie się po horyzont, wokół ciebie sami Hindusi, i tylko dziury w ziemi. Tak samo słabo widoczne w trawie, jak flaga kibiców Jagiellonii na płocie stadionu przy Łazienkowskiej. Andrzej Tomaszewski, delegat PZPN, ściąga flagi. To nie hobby, to poważna praca. Pan Andrzej kontynuuje krajowe tournee. Białystok, Łódź, Gdańsk, wreszcie - Warszawa. Z tajną księgą zakazanych symboli przemierza Polskę i ściga złych ludzi. Rasistów i antykomunistów. przerywa mecze, nawet, gdy tysiące ludzi marznie. Akurat w stolicy, podczas meczu Legii z Jagiellonią, osiągnął efekt odwrotny do zamierzonego. Przecież nikt nie wiedział nawet, o jaką flagę mu chodzi. Miała chyba metr na metr wielkości. A gdy już nakazał ją ściągnąć, przepraszam, zakryć bramką owiniętą płachtą (absurd goni absurd) - wszyscy się dowiedzieli. I zobaczyli czerwoną pięść. Przez chwilę pomyślałem, że porządkowi będą z tą bramką biegać. Flaga w bok - bramka w bok, flaga w górę - bramka też do góry. Przypomniało mi to czeską (słowacką?) bajkę "Sąsiedzi". Jak zrobili dziurę w ścianie, stawiali tam szafę. W podłodze? Kładli dywan. - Wiedziałem, że będą tę flagę przewieszać - opowiadał rezolutnie po meczu Tomaszewski. Wiedział pan? To po co ta szopka? Byłoby już całkiem śmiesznie, gdyby nie pewna sprawa. Uśmiech Jana Urbana zaginął bez wieści. A brzmi to złowieszczo, bo przecież Urban był najbardziej uśmiechniętym trenerem w Polsce. Zarażał optymizmem. Piłkarzy, kibiców i swoich prezesów. Po meczu z Jagiellonią wyglądał, jakby ktoś ściągnął go z krzyża. Jeszcze sypnął żartem ("szkoda, że nie ustawili drugiej bramki na tą pierwszą, żeby zakryć flagę"), ale nawet wtedy nie podniosły mu się kąciki ust. W jego smutnej twarzy odbijała się cisza na Żylecie, fatalna forma jego piłkarzy, przerwane mecze, zimno i smutni, wiecznie narzekający ludzie. Podejrzewam, że - gdyby nie ambicja - zwinąłby manatki i wracał do słonecznej Pampeluny. Bo w Polsce, poza miłym początkiem i siedmioma zwycięstwami Legii, spotykają go same rozczarowania. Kibice nie śpiewają. Chinyama gra źle. Zmienia go Grzelak? To samo. Giza? Gdyby na Łazienkowskiej byli wysłannicy Oakland Raiders - kontrakt murowany. Roger? Myślami już w PSG. Pieniądze na nowych piłkarzy w zimowym oknie? Ma nie być. Wisła Kraków? Uciekła. To musi być dla trenera smutne. Smutniejsze, niż zasypywanie dołków po koniach. Przemysław Rudzki, "Fakt", "Dziennik", "Przegląd Sportowy"