Spokojnie, jest jeszcze mundial w RPA, który w największym stopniu wpłynie na wyniki piłkarskich plebiscytów i rankingów. Bardzo łatwo wyobrazić sobie, że Argentyńczyk, Anglik i Portugalczyk obejrzą na koniec roku plecy kogoś czwartego. Może nim być nawet ktoś taki jak zagubiony w Madrycie Brazylijczyk Kaka, który zakładając kanarkową koszulkę zmienia się jak doktora Jekyll w mister Hyde'a. Swoje szanse z Portugalią ma też Ronaldo. Na razie jednak z pompą zapowiadana na rok 2010 rekonkwista stanęła w martwym punkcie. Najdroższy piłkarz świata zdobył w tym sezonie więcej goli w Champions League niż Messi i Rooney, ale Realu Madryt nie ma już w rozgrywkach. Te siedem trafień, choćby dały mu nawet tytuł króla strzelców, będą właściwie bez znaczenia. Tymczasem Messi i Rooney przystępują do walki na poważnie dopiero teraz. Leo wbił wczoraj dwa gole Stuttgartowi, a zachwycony Pep Guardiola porównał jego rolę w Barcelonie do tej, którą pełnił w Chicago Bulls Michael Jordan. "Jest bezdyskusyjnie najlepszy, ale także dlatego, że inni mu pomagają. Tak gra tylko piłkarz szczęśliwy w swojej drużynie". Trener Stuttgartu Michael Gross dodał, że nie jest przesadą zestawianie Messiego z samym Maradoną. "Zaczęliśmy mecz na Camp Nou bardzo dobrze, ale wtedy pojawił się Leo i nie było już mowy o jakiejkolwiek rywalizacji". Argentyńczyk zdobył dla Barcelony już 21 goli w Lidze Mistrzów. Wczoraj wyprzedził Luisa Enrique, zrównując się z Patrickiem Kluivertem, przed nim jest jeszcze Rivaldo z 25 trafieniami, którego 21-latek ma szansę doścignąć nawet w tym sezonie. Leo kompletnie przyćmił Zlatana Ibrahimovica, co musi być bardzo dotkliwe dla wielkiego ego Szweda. A przecież jest "tylko" skrzydłowym, a nie zawodowym łowcą bramek. Może grać jednak na wszystkich pozycjach, wczoraj niczym Xavi, z precyzją chirurga rozpoczął akcję na 2-0. Koledzy z Barcelony są pewni, że mają przywilej gry u boku najlepszego piłkarza świata. We wszystkich rozgrywkach Messi trafił do siatki już 31 razy w 37 meczach mając w wielkich ligach Europy właściwie tylko jednego godnego rywala. Wayne Rooney nominalnie gra w środku ataku, a jednak pełni w Manchesterze rolę podobną do Messiego. Jest wszędzie, robi wszystko: rozgrywa, podaje i strzela. Tak jak Messi grał na niższym biegu w fazie grupowej Champions League, wtedy skuteczniejszy był od niego nawet Michael Owen, ale w 1/8 finału wbił Milanowi aż cztery gole. Anglik pokonał w tym sezonie bramkarzy już 32 razy. Jego moc uwolniło odejście z Manchesteru Cristiano Ronaldo. W symboliczny sposób Rooney wciąż się z nim jednak ściga. Aż 42 bramki zdobył Portugalczyk dla United w sezonie 2007-2008 - jednym z najlepszych w historii klubu, w którym drużyna Fergusona wygrała mistrzostwo i Champions League, a Ronaldo nagrodzono "Złotą Piłką". Trener United twierdzi, że 10 bramek jest jednak w zasięgu jego nowego Supermana. Portugalczyk w żaden sposób nie zagraża Anglikowi, chyba, że na mundialu w RPA dojdzie do rewanżu za ćwierćfinał MŚ w Niemczech. Na razie jednak największa przeszkoda na drodze Wayne'a, nazywa się Leo Messi. Gdyby tak 22 maja na Santiago Bernabeu doszło do powtórki finału z ubiegłego roku... <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1862360">Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego</a>