Na podwórku nigdy nie chciałem być Maradoną, a właśnie "Dziekanem". Szacunek za gest dla Leo Beenhakkera, który widać nie zwykł skreślać łatwo ludzi, czego dowodzi powołanie dla innego syna marnotrawnego, Artura Wichniarka. Obu panów porównywać nie wypada. Z prostej przyczyny. Gdybym to zrobił, Wichniarek obraziłby się z powodu przypisania mu pozaboiskowych podobieństw do Dziekanowskiego. Ten drugi zaś pewnie skrzywiłby się na sam fakt zestawienia go obok Wichniarka-piłkarza. Obu łączy jednak niesamowita pewność siebie i zapytani: "kto jest/był najlepszym piłkarzem świata?", obaj odpowiedzieliby zapewne chórem: "ja!". Zdarzyło mi się kopać (w moim przypadku "grać" to słowo na wyrost) piłkę z Dziekanowskim, gdy dwa lata temu Darek był "Special Star" w drużynie Przeglądu Sportowego. Mówiliśmy na niego, czerpiąc z terminologii NBA, "czarna dziura". Bo jak podałeś do niego piłkę, to już nie dostawałeś jej z powrotem. Rozwiązania były więc dwa: bramka albo faul na Dziekanowskim. I podawaliśmy do Dziekana, a on strzelał po dziesięć goli w meczu. Oczywiście żadna to była satysfakcja, zdobyć mistrzostwo ligi mediów w tak paskudny sposób, a jednak fajnie tak pograć sobie z idolem z lat dziecięcych. Tym samym gościem z migawki w głowie, w której strzela bramkę Włochom, gdzieś w czarno-białym telewizorze u wujka na imieninach. Tyle że - jak niemal wszyscy moi idole - Darek wszedł na ścieżkę, z której czasem ciężko wrócić. O jego kłopotach napisano już wszystko, a może nawet za dużo. Najważniejsza jest konkluzja na dziś - wygląda na to, że jemu się jednak udało ocknąć. Przecież tak naprawdę nie chcemy słyszeć przy nazwisku Dziekanowski słów takich jak: "klinika" czy "terapia" - cokolwiek się za nimi kryje. Ja wolę, żeby znów pracował z reprezentacją. Powrót Dziekanowskiego do kadry cieszy mnie też z przyczyn czysto obiektywnych - będzie jedyną osobą w sztabie szkoleniowym, która może czegoś nauczyć naszych napastników. Sprytu, kiwki, cwaniactwa w polu karnym i może (oby!), jakiejś magicznej sztuczki. Każdy kadrowicz go zna i wie, że to ten gośc, co wiązał krawaty jedną nogą, a drugą śmiał się rywalom w twarz. Dziekanowskiego-piłkarza lubiłem nie tylko za dryblingi i gole, lecz - to już może jako starszy chłopak - za te celne wypowiedzi w prasie, a najbardziej utkwiło mi w głowie zdanie o jakimś notablu, co to krytykował Darka za jego ciągotki do pięknych dam. "Jak ja się bawiłem z miss Polonią na balu, to pan mógł sobie co najwyżej na nią popatrzeć na kalendarzu, w toalecie" - odparł rezolutnie Darek. Piękna riposta, prawda? ;) Wichniarek nigdy nie wywoływał skandali poza boiskiem i to jedyne, o czym wspomniałem na wstępie - kozactwo w czystej postaci i nieskończona wiara w siebie - łączy go z Dziekanowskim najbardziej. Teraz połączyło ich coś jeszcze - szansa od Beenhakkera, co w przypadku Wichniarka jest tym bardziej znamienne, iż czekał na nią bardzo długo. Artur nie grał w kadrze od czterech lat! Z Wichniarkiem, tak sobie przypomniałem, wiąże się pewna zabawna sytuacja. Za czasów Janusza Wójcika, tuż przed meczem z Anglią, Artur tak uwierzył w swoją wielkość, że od napompowania omal nie pękł. Że w ataku to właśnie on zagra, i że zmiecie tych angielskich chłopców. Niestety. W dniu meczu, gdy reszta drużyny szła na śniadanie, Wichniarek schodził po schodach... z torbą na ramieniu. "Trybuny..." - westchnął. Gdzieś w tle trwała zażarta wymiana zdań pomiędzy Wójcikiem, a ówczesnym prezesem Widzewa Andrzejem Grajewskim. Ten drugi zażarcie coś mu tłumaczył. Ale selekcjoner był nieubłagany. Tak się Wichniarek w reprezentacji, nie po raz pierwszy, nagrał. Nie wiem, o czym rozmawiali obaj panowie. Nie wiem - i jak mawia pewien mój znajomy - wiedzieć nie chcę. Chciałbym natomiast, żeby Wichniarek dostał teraz normalną szansę. Niech pokaże na co go stać. I zagra, najlepiej tak jak kiedyś "Dziekan". A Darek niech mu pokaże parę sztuczek. Przemysław Rudzki "Fakt"/"Przegląd Sportowy"