- Jestem bardziej szczęśliwy niż zmarznięty - żartował tuż po dekoracji rozpromieniony zwycięzca. Na poważnie przyznał jednak, że największym i najtrudniejszym przeciwnikiem dla niego była przerażająca pogoda. - Było strasznie. Ciągle padało, było okropnie zimno. Dobrze, że skrócono etapy, to pozwoliło, nam stworzyć ekscytujące widowisko w ostatnich dniach - przyznał rozgrzewając skostniałe dłonie nad kaloryferem w biurze prasowym. Z jego twarzy dało się jednak wyczytać ogromną satysfakcję. W końcu startując po raz siódmy w Tour de Pologne udało mu się po raz pierwszy zwyciężyć. A przed ostatnim etapem obronił żółtą koszulkę, wywalczoną w piątek w Zakopanem. - Łatwiej jest obronić żółtą koszulkę, ale najpierw trzeba ją zdobyć. A to jest naprawdę trudne - podkreślał. Dodał również, że na dobre wyszła mu zmiana trasy i ściganie się po wschodnich rejonach Polski. - Wjeżdżałem na Karpacz już szesnaście razy. Teraz tego nie było. Ale dobrze było zobaczyć też inne obszary waszego kraju - zaznaczył. A na pytanie czy za rok znów ujrzymy go na trasie największego wyścigu Polski odparł: - Przyjadę, ale muszę spytać o pozwolenie żony. Ma w tym czasie urodziny. Czy zabiorę ją ze sobą? Być może, ale wtedy musiałbym wziąć ze sobą dzieciaki, a na taką wycieczkę potrzeba już sponsora - dowcipkował Jens Voigt. Zdradził również, że w tym roku nie wybiera się na mistrzostwa świata do Włoch. - Jestem w nienajlepszej formie. Zamierzam teraz zakończyć sezon i spędzić czas z rodziną. Jak przystało na zwycięzcę Voigt odebrał główną nagrodę. Do Niemiec wróci teraz nowiutkim Fiatem 500. Jeśli nie spodoba mu się nowy pojazd może wybrać ekwiwalent pieniężny, powiększony o pieniądze otrzymane za zwycięstwo klasyfikacji górskiej. Rafał Walerowski, Kraków