Fularczyk ryczała jak bóbr, a Michalska w tym czasie pocieszała ją głaszcząc po ręku - tak wzruszającej chwili jeszcze nie przeżyliśmy! Brawa dla Magdy i Julii za walkę, charakter, serce i odwagę w okazywaniu uczuć! Jak wyglądał finisz? Fularczyk: - Nie pamiętam końcówki. Tak przez ostatnie 300 metrów już się modliłam, bo naprawdę moje plecy przestały funkcjonować, całe ciało odmawiało posłuszeństwa. Słyszałam, że trener nas "zrąbał" za to, że pierwszy kilometr był za mocny, Julia jednak miała rację sądząc, że na pierwszym tysiącu metrów będę miała siły, bo jestem jeszcze świeża. I musiałyśmy to wykorzystać i uciec najdalej jak się tylko dało. Dobrze, że ten wyścig się tak szybko skończył i meta była tak blisko. Gdyby nam zostało jeszcze 50-100 metrów, to zamiast tu cieszyć się z medalu, mogłyśmy siedzieć i ryczeć gdzieś w krzakach! Czy faktycznie krzyknęłaś do Julii na ostatnich metrach: "Jedziesz sama"! Fularczyk: - Coś krzyczałam, ale nie pamiętam dokładnie co to było. Michalska: - Być może źle rozumiałam Magdę. Fakty są takie, że jedyne, czego wtedy pragnęłam, to być na mecie, żeby już to się skończyło, bo wiedziałam, że Magda strasznie cierpi. Dlatego być może tak zrozumiałam okrzyk Magdy, żeby siebie zmobilizować. "Pomogę ci, pomogę, dopłyniemy" - powiedziałam. Czy ból był na tyle mocny, że istniało ryzyko, iż w ogóle pani nie wystartuje? Przecież w czwartek nie mogła pani trenować! Fularczyk: - Takie ryzyko istniało, nawet poryczałam się wieczorem, że nie dam rady. Powiedziałam mamie o tym, co się stało z moimi plecami. Ona odpowiedziała jednak, że nadal we mnie wierzy. Ostatnie 24 godziny spędziłam u masażystów i u pani doktor. Mam tak obkłuty tyłek, że to trudno sobie wyobrazić (Fularczyk zaaplikowano 30 igieł w ramach akupunktury i dodatkowo pięć zastrzyków przeciwbólowych, w tym tzw. blokadę), jak mnie to boli i sama nie wiem, jak się to skończy. Mam blokadę w plecach, która zaczyna niestety puszczać. Muszę podziękować naszej pani doktor, bo zareagowała bardzo szybko. Jestem wdzięczna także panu Aleksandrowi Bieleckiemu, masażyście siatkarzy. Jechaliśmy dwa dni temu szybko do wioski, żeby postawił mnie na nogi (nasze wioślarki mieszkają w wynajętym domu w Londynie - przyp. red.). Naprawdę, wielkie dzięki dla niego! Co się dokładnie stało z pani plecami? Fularczyk: - Dokładnie nie wiem, co się stało. Michalska: - Doszło do spięcia więzadeł i mięśni w okolicy kości krzyżowej i miednicy. Fularczyk: - Podczas treningu robiłyśmy przyspieszenia, do tego widzicie, że pogoda nas nie rozpieszcza. Wiatr przeszkadzający, a nie pomagający, na wodzie powstaje fala. Ja się spięłam i przeciążyłam mięśnie i kontuzja gotowa. Nie mogłam w ogóle pochylić się do przodu, jakikolwiek ruch sprawiał mi ból, ale po zastrzykach i masażu poprawiło się. W jakim nastawieniu psychicznym wypłynęłyście? Michalska: - Starałam się Magdę niezwykle motywować i ona się temu poddawała, chociaż miała łzy w oczach. W tym momencie trzeba podkreślić postawę trenera Marka Witkowskiego. On zasługuje na diamentowy medal! Zaskoczył nas bardzo. Były śmichy-chichy przed startem. Uśmialiśmy się, że Magda dostanie blokadę, a później już się rozpłynie i nie będzie w stanie w ogóle chodzić. Do tego Magda powiedziała, ze zrobi wszystko, byle tylko stanąć na starcie. Później zaczęła wątpić, ale ja powiedziałam, że razem zaczęłyśmy cztery lata temu i razem teraz skończymy i nie ma innej możliwości. Pokonałyśmy kolejną przeszkodę i wydaje się, że już nic dla nas nie jest niemożliwe, ale życie może przynieść różne niespodzianki, a my jesteśmy jeszcze młode. Wydaje mi się, że między innymi dzięki temu startowi pokonamy wszelkie przeszkody, jakie są przed nami. - Wobec tych okoliczności ten brąz jest dla nas jak złoto. Pamiętam, jak w Pekinie byłam szósta, to później przez pół roku żałowałam, że tak się skończyło. Teraz jednak wiem, że nie zmarnowałyśmy szansy. Dałyśmy z siebie wszystko! Gdy dwieście metrów przed metą zaczęły nas "zjadać" Chinki i Nowozelandki, pomyślałam: "No nie, to tak się nie może skończyć", Tomek Sycz z Robertem Kucharskim mają deja vu i zrobią wszystko, żebyśmy dopłynęły na medalowej pozycji i pewnie teraz dmuchają, chuchają! Mentalnie płynęłam z nimi i po raz kolejny mi pomogli, tak jak w Pekinie pomógł mi Kajetan Broniewski. Zdobyła się pani na wysiłek, którego teoretycznie nie była pani w stanie znieść! Fularczyk: - Robiłam, co mogłam i starczyło na brązowy medal, więc fajnie. Trzeba jednak podkreślić, że nie do końca moja postawa była sportowa, bo wczoraj jeszcze byłam całkowicie załamana i w pewnym momencie opuściła mnie motywacja, bałam się, że zawiodę trenera i Julię. Cały nasz plan, cztery lata ciężkich treningów, wszystko, co przeszłyśmy w tym czasie, mogłam zniweczyć przez taką drobnostkę, jak kontuzja! Tak samo za moje poranne zachowanie powinnam dostać tak w łeb, powinni mnie sprać na kwaśne jabłko, bo nie powinnam tak panikować. Ale po rozmowie z mamą, która powiedziała, że nadal we mnie wierzy, widząc radość naszych dziewczyn z czwórki wioślarskiej, mój nastrój się poprawił. Powiedziałam sobie: "Kurcze, ja muszę to zrobić, ja powinnam wystartować!" Do tego blokada uśmierzyła ból, na rozgrzewce czułam się dobrze. Uwierzyłam, że zdołamy dokończyć dzieło. Co dalej, jakie macie plany? Michalska: - Mnie czeka start na mistrzostwach Polski. Fularczyk: - Ja się zajmę wreszcie przygotowaniami do ślubu. Czeka mnie dużo fajnych rzeczy, trochę wakacji. Wioseł na pewno nie odkładam na kołek, tylko czekam na to, co się wydarzy po ślubie. Komu dedykujecie ten medal? Fularczyk: - Mojemu tacie, który niestety nie doczekał igrzysk. Zabrakło mu trzy miesiące i kilka dni. Był naszym największym kibicem, najwierniejszym fanem. Zawsze powtarzał, że co by się nie działo, to on w nas wierzy. "Wiem, że dacie radę!" - tak nam zawsze mówił. (Płacząc) To może zabrzmi dla niektórych śmiesznie, bo nie wszyscy w to wierzą, ale On z nami dzisiaj był. Miałyśmy takiego małego pajączka w łódce, zagnieździł się już wczoraj, przechadzał się koło mojego buta. Gdy go zobaczyłam wczoraj, powiedziałam: "Ooo, jest pajączek!". Naprawdę, pilnował nas przez cały czas i ten medal jest jego zasługą, choć teoretycznie Taty z nami tu nie ma. On pomógł mi się "spiąć" po tym, co się stało z moimi plecami. Ważna była też twarda ręka trenera, który nie pozwalał mi się rozklejać, gdy ryczałam po kątach. Mój narzeczony też jest trenerem, ale on akurat pozwala mi się wyryczeć, mieć "doła". Ale trener kadrowy - Marcin na to nie pozwala, abym się rozklejała i chyba dlatego dokończyłam ten wyścig. Michalska: - Ja również dedykuję medal Tacie Magdy. Z naszymi medalistkami rozmawiał w Londynie Michał Białoński