Konkurs zaczął się godz. 21.00 od ... objęcia prowadzenia przez Piotra Małachowskiego wynikiem 66,45. - Dobrze rozpoczął, tak samo jak ja - ocenił kibicujący koledze mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Tomasz Majewski, który także był liderem po pierwszej kolejce. W drugiej próbie zawodnik Śląska umocnił się na czele rezultatem 67,82. "Znakomicie! Brawo Piotrek, tak trzymaj" - krzyknął Szymon Ziółkowski. Rywale są zaskoczeni. Tylko Estończyk Gerd Kanter posłał dysk poza 66 m. Na półmetku daleki rzut, na 67,09 oddał Niemiec Robert Harting. - Hej ho, pomyślałem, budzą się konkurenci i tylko patrzeć jak kolejni machać będą po 67-68 metrów. No i tak się stało. Z najwyższego stopnia podium zepchnął mnie w czwartej kolejce rezultatem 68,82 Kanter. Nie dam się usunąć niżej, jednak czułem, że siły mnie już opuszczają. Konkurs ciągnął się długo, ten ciężar trzeba było utrzymywać, ciągle rozgrzewać; chciałem, aby już się zakończył - wspomniał po zawodach mistrz Polski. Czy po zwycięskich kwalifikacjach przyszła nadzieja, że może być medal? - Chyba każdemu by przyszła. Co panu przed wejściem na stadion dobrzy ludzie radzili? - Trener Witold Suski mówił rzucaj daleko, a Tomek Majewski - zachowaj spokój do końca i myśl co robisz. Dostanie pan awans po tym sukcesie? - Proszę zapytać mojego dowódcy Jaki ma pan teraz stopień? - Nie powiem. - Dlaczego? - Tajemnica wojskowa... Bez żartów, ludzie w to nie uwierzą. No to jaki: kapral, plutonowy, podchorąży? - Jak by tak było, to bym się pochwalił. Czyli szeregowy? - Starszy szeregowy. No to będzie awans. Andrzej Wroński i paru innych sportowców w mundurach po olimpijskich sukcesach awansowali. - No tak, ale to były inne czasy. Teraz są inne przepisy. A granatem rzuca pan dalej niż dyskiem? - Nie, ale też daleko. Z wojskiem kojarzą się też dziewczyny. Za mundurem panny sznurem... - Ale za mną jakoś nie idą. Co najwyżej we śnie. Kiedy ostatnio? - Niedawno, tej nocy przed konkursem. Zamiast medalu śniły się kobiety. Jakie? - Różne, fajnie było. Sytuacja pewnie zmieni się niebawem i przestanie pan być kawalerem. Będzie pan miał wzięcie? - Nie sądzę, gdyż słaby jestem w rwaniu... tylko 140 kg. No to teraz wino, kobiety i śpiew, Pekin jest wasz: Majewski, Małachowski i Ziółkowski... - Aż tak dobrze nie będzie, chociaż chciałbym podziękować moim przyjaciołom za wspieranie mnie dobrym słowem, za doping, za wszystko. Znamy się tyle lat - z Tomkiem będzie dziesięć, a z Szymonem chyba siedem. Świętowanie odłożymy. Mam teraz swoje pięć minut i zamierzam je właściwie wykorzystać. Przede mną jeszcze kilka mityngów i światowy finał Grand Prix IAA - wyjaśnił wicemistrz olimpijski, który... chciał być muzykiem. - Najpierw piłkarzem, bo prawie tak jak każdy chłopak kopałem skórę. Nie przeszkadzało mi to jednak grać na trąbce w orkiestrze dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Bierzuniu. I pewnie grałbym do dzisiaj, gdyby w szkole podstawowej nauczyciel wychowania fizycznego Bernard Jabłoński nie zabrał na lekkoatletyczne zawody. Byłem mały, chudy, dziś już trochę większy (194 cm; 123 kg). Tam wypatrzył mnie pan Suski, no i tak to się zaczęło. Urodzony 7 czerwca 1983 roku w Żurominie Piotr Małachowski podkreślił trudną i wyboistą drogę do Pekinu. - Chciałem pokazać, udowodnić niedowiarkom, którzy po Osace, gdzie byłem dwunasty w mistrzostwach świata, twierdzili, że nie nadaję się do rzutu dyskiem. Niestety, takich też pseudofachowców też mamy. Po tym sukcesie oczekiwania na pewno wzrosną, ale nie sposób jest zawsze być w wysokiej formie. Sztuką jest, by przyszła w najważniejszej imprezie. A nie ma już ważniejszej od igrzysk olimpijskich - zakończył starszy szeregowiec udając się na badanie moczu. Janusz Kalinowski, Pekin