Niby trudne te wszystkie trafienia, ale przecież wcale nie bardziej skomplikowane niż w totku, gdzie w końcu wygrane padają co chwila. Zatem tylko trochę szczęścia i Berlin zdobyty będzie - jeśli w to wierzyć, to tylko teraz. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości co do składu - jest oczywisty. Jedyna wątpliwość to dylemat między Rasiakiem, a Kosowskim. Ten pierwszy strzela gole i się ogólnie nadaje, ten drugi ma lepsze relacje z kolegami i mediami, co się przekłada na luz w grze i wyniki - oczywiście tylko w kadrze. Gdybym był Janasem stawiałbym na Rasiaka. Ale nie jestem. Podobno jakąś odpowiedź na to pytanie ma mu dać wtorkowy mecz z Kolumbią (pierwszy raz w życiu skojarzyłem, że nazwa tego kraju to żeńska forma od Kolumba, tego genueńczyka co to odkrył Amerykę i nigdy się o tym nie dowiedział). Niestety, mecze sparingowe to jakieś jedno wielkie nieporozumienie. Pamiętam jak tuż przed EURO Grecja przegrała w Szczecinie z naszymi asami (po samobóju bodaj Kapsisa), po czym ograła wszystkich w Portugalii i zasłużenie zdobyła złoto. Nikt z obserwatorów nie mógłby stawiać wcześniej takiej prognozy, oczywiście jeśli nie życzyłby sobie zostać odwiezionym pierwszą karetką do Tworek. Zatem czy ta Kolumbia coś nam wyjaśni? Tylko jedno, co zresztą pokazała już znakomita sprzedaż biletów w Chorzowie. Polacy pragną spektakularnego sukcesu, który poprawiłby nie tylko klimat społeczny, ale na nowo nas połączył, po kilkunastu latach nieciekawych eksperymentów z demokracją. Pielgrzymka Benedykta pokazała zresztą, że tkwi w nas wszystkich coś pozytywnego, trzeba jednak impulsu jakiegoś, który te cechy potrafiłby wyzwolić. Jeżeli byłby to gol Rasiaka - o narodzie małej wiary - na kolana! Tak chyba zresztą będzie, bo Polacy to wyjątkowa nacja, która popada ze skrajności w skrajność. Kilka dni papieskiej wizyty na chwilę powstrzymało mnie od żartów, podobnie jak śmierć Pana Kazimierza, niedługo pogrzeb. To uzmysławia, że na piłce nożnej świat się ani zaczyna, ani kończy. Natomiast dzięki piłce łatwiej chyba czasem o niełatwej rzeczywistości zapomnieć, oderwać się na chwilkę, znaleźć drobną lecz całkiem niezastępowalną radość. Odkryć bohaterów. Zakochać się nie w dziewczynie, ale we własnej drużynie. Może za dużo tu patosu, zamiast - jak mówią piłkarze - sosu. Ale spokojnie, niech no tylko nasi wybiegną 9 czerwca na boisko. I nie będzie w naszym kraju nikogo, komu ciarki nie przebiegną po plecach. Takiego zbiorowego odczucia nie da już nic w świecie, żadna religia, żaden wspólny cel. Tylko piłka. I cóż ja mogę mądrego o tym zjawisku powiedzieć? Najwidoczniej Bóg tak chciał... Paweł Zarzeczny, "Dziennik"