Według przepisów, w olimpiadzie w Londynie, w przeciwieństwie do mistrzostw świata i Europy, w każdej wadze może wystartować jeden zawodnik z każdego kraju, o ile zdobył kwalifikację (odpowiednią ilość punktów w okresie ostatnich dwóch lat). "Zaraz po ME w Czelabińsku wiedziałem, że przegrałem rywalizację z Tomkiem. Miałem kwalifikację do IO, więc chciałem razem z "Kowalem" uczestniczyć w przygotowaniach. On był wyżej w rankingu i miał pierwszeństwo startu, a ja byłem w rezerwie. W momencie, gdy Tomek doznał kontuzji, wskoczyłem na jego miejsce. Oczywiście początkowo miałem pewne wątpliwości, ale rola rezerwowego polega na tym, że gdy jeden nie może, startuje ten drugi. Zresztą w igrzyskach nie walczy się tylko dla siebie, lecz też dla kraju i dyscypliny. Gdybym zrezygnował, byłaby jedna szansa na medal mniej" - powiedział 25-letni Zagrodnik. O młodszym o rok Kowalskim mówi się, że to największy talent w polskim judo od czasów Waldemara Legienia (mistrz olimpijski z Seulu 1988 i Barcelony 1992) i Pawła Nastuli (złoty medalista IO z Atlanty 1996). Kilka tygodni przed majowym wypadkiem na motocyklu został po raz drugi w karierze wicemistrzem kontynentu. W Londynie miał walczyć o podium. Na przeszkodzie stanęły wydarzenia z nadmorskiego Pucka; jadąc motocyklem jako pasażer z innym judoką Tomaszem Adamcem, uderzyli w samochód, który wymusił pierwszeństwo. Poważnie ranny Kowalski trafił do szpitala, czeka go długi powrót do zdrowia, zaś mniej poszkodowany Adamiec jest już w brytyjskiej stolicy. "Niestety, wypadki zdarzają się wszystkim i nie mamy na to wpływu. Igrzyska są dla mnie ukoronowaniem ciężkiej pracy i tak jak dla każdego sportowca najważniejszym wydarzeniem w życiu. W Londynie będą mi kibicować mieszkający tutaj brat oraz moja narzeczona" - przyznał Zagrodnik. Pochodzi z Radzionkowa, tak jak medalista MŚ i ME Robert Krawczyk. Doświadczonego judoki zabraknie w Londynie, nie zakwalifikował się w wadze do 90 kg. "Robert trzykrotnie uczestniczył z niezłym skutkiem w igrzyskach. Wiem, że nie jestem faworytem, ale mam nadzieję zaskoczyć wszystkich. To nie jest zwykły turniej, odbywa się raz na cztery lata i obfituje w niespodzianki" - stwierdził. Zagrodnik zauważył także, że nie jest przesądny i nie zabrał żadnych talizmanów. "Lubię cyfrę 13, jednak w naszej dyscyplinie nie ma numerów startowych czy numerów zawodnika, tylko jego nazwisko, więc nie ma to większego znaczenia". Na pytanie, w co zainwestowałby olimpijską nagrodę finansową, gdyby sięgnął po medal (PKOl wypłaci 120 tysięcy za złoto, 80 za srebro i 50 za brąz), odpowiada pół żartem, pół serio. "Na pewno nie przepiłbym tych pieniędzy, tylko zainwestował w coś konkretnego. Generalnie staram się nie myśleć o takich rzeczach, bo to tylko dekoncentruje. W lutym zacząłem studiować w Wyższej Szkole Bankowej w Chorzowie, więc muszę znać się na finansach. Wcześniej uczyłem się na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach, ale niestety musiałem zawiesić studia. AWF nie jest odpowiednią uczelnią dla sportowców, a szczególnie dla takich, którzy traktują sport poważnie" - zakończył. Która z Polek zasługuje na medal? Głosuj!