Wynik mógłby sugerować, że we włoskim Bolzano wicemistrzowie Polski przegrali gładko. Nic bardziej mylnego. Jedynie w pierwszym secie gracze Trentino BetClick mieli wyraźną przewagę. Druga i trzecia partia miał wyrównany przebieg, a o zwycięstwie gospodarzy Final Four decydowały niuanse. - Uważam, że klasowe drużyny poznaje się po tym, że w decydujących momentach nie popełniają błędów i właśnie to pokazało Trentino. Na początku czy w środkowej fazie seta zagrali trochę słabiej, ale od 20 punktu wykonywali wszystko w 100 procentach, tak jak sobie założyli. Natomiast nam przydarzyły się dwa, trzy błędy, które zaważyły na tym, że przegrywaliśmy - stwierdził Paweł Rusek. Skazywani na pożarcie jastrzębianie nie przestraszyli się faworyta. Podjęli walkę z utytułowanym rywalem i wstydu na pewno nie przynieśli. - Generalnie można być zadowolonym. Jednak gdy ma się na widelcu tak dobrą drużynę, to wypada wygrać. Szkoda, że się to nie udało. Trzeba myśleć pozytywnie i skoncentrować się na niedzielnym meczu o 3. miejsce - podkreślił libero ekipy z Jastrzębia Zdroju. - Miała to być gra do jednej bramki, ale myślę, że tak to nie wyglądało. Wprawdzie przegraliśmy 0:3, ale pokazaliśmy kawał dobrej siatkówki. Ten drugi set... Tak było blisko. Jeden, dwa punkciki i kto wie, może mecz też potoczyłby się inaczej - dodał. - Przede wszystkim Trentino dysponuje bardzo dobrą zagrywką. Nawet jak jeden czy drugi raz zepsują, to nic się nie dzieje. Cały czas grają na wysokim ryzyku w polu serwisowym i sprawiali nam tym problemy. Musieliśmy to opanować, a nerwy w tym nie pomagały. Taki był zresztą plan przed meczem, że jak coś nie wyjdzie, to mieliśmy się nie martwić, tylko walczyć - zaznaczył Paweł Rusek. Podopieczni Lorenzo Bernardiego o miejsce na podium Final Four zmierzą się z Dynamem Moskwa, które przegrało w drugim półfinale z Zenitem Kazań. - Uważam, że Zenit Kazań jest lepszą drużyną, ale chciałbym z nimi zagrać - powiedział z uśmiechem Paweł Rusek. Zenit w decydującej batalii o Final Four okazał się lepszy od PGE Skry Bełchatów. Robert Kopeć, korespondencja z Bolzano