- Wracamy do finału po mistrzostwo - tak w skrócie można przedstawić ostatnie wypowiedzi lidera Lakers przed startem rywalizacji z Orlando. Już na jej starcie Bryant pokazał, że nie żartuje i zrobi wszystko, żeby po siedmiu latach przerwy mistrzowski tytuł wrócił do Los Angeles. Ale zacznijmy od początku. Pierwszych kilkanaście minut meczu nie zwiastowało łatwej wygranej gospodarzy. Mistrzowie Konferencji Wschodniej grali tak, jak w dwóch wygranych meczach z Lakers w sezonie zasadniczym i w drugiej kwarcie prowadzili 33:28. Spory wkład w prowadzenie Orlando miał duet Jameer Nelson - Marcin Gortat. Pierwszy z nich wrócił na parkiet po długiej przerwie spowodowanej kontuzją i umiejętnie rozdzielał piłki pod atakowanym koszem, a drugi skutecznie bronił przeciwko podkoszowym zawodnikom "Jeziorowców". Finisz pierwszej połowy przebiegł jednak pod dyktando gospodarzy. Zarówno Courtney Lee, jak i Mickael Pietrus nie mieli żadnego sposobu na zatrzymanie jeden na jeden Bryanta i Lakers błyskawicznie odzyskali prowadzenie. Showtime w Staples Center O drugiej połowie koszykarze z Orlando będą chcieli, a właściwie muszą, jeśli chcą poważnie zagrozić rywalom w kolejnych meczach, jak najszybciej zapomnieć. Lakers dominowali w każdym elemencie koszykarskiego abecadła, a ich przewaga rosła w zawrotnym tempie. Największa w tym zasługa Bryanta. Kobe grał z niesamowitą pasją, a błysk w jego oku przypominał, że tytuł MVP ligi pewnie słusznie powędrował w ręce LeBrona Jamesa, ale bliżej do Michaela Jordana ma właśnie Bryant. Tylko w trzeciej kwarcie as Lakers zdobył 18 ze swoich 40 punktów, a jego drużyna po 36 minutach prowadziła 82:58. W ostatnich 12 minutach rozstrzygnięty mecz zamienił się w przegląd zawodników rezerwowych. Lakers pokonali Magic 100:75 i zrobili pierwszy krok w stronę mistrzowskich pierścieni. Gortat zrobił swoje Imponujący debiut w finale najlepszej koszykarskiej ligi świata zaliczył Marcin Gortat. Reprezentant Polski zagrał przez 20 minut, gromadząc w statystykach 4 punkty, 8 zbiórek, 4 bloki i 2 przechwyty. Marcin kurtuazyjnie zapewniał przed startem rywalizacji z Lakers, że nie ważne są jego dokonania indywidualne, tylko sukces zespołu, ale w czwartkowy wieczór w Staples Center na oczach widzów z całego świata dołożył kolejną cegiełkę do nowego kontraktu w NBA. Co przed nami? Orlando w tym roku obchodzi 20-lecie istnienia klubu. Okrągłą rocznicę Magic uczcili powtórzeniem największego osiągnięcia w swojej historii. Po 14-letniej przerwie drużyna ze słonecznej Florydy ponownie zameldowała się w finale rozgrywek. W 1995 roku Shaquille O'Neal, Penny Hardaway, Horace Grant i spółka musięli jednak uznać wyższość Hakeema Olajuwona i jego Houston Rockets (0:4). Po pierwszym meczu z Los Angeles Lakers fani Magic wciąż nie mogą się doczekać premierowego zwycięstwa swojej drużyny w finale. Trener Phil Jackson znalazł w czwartek recepty na wszystkie atuty Magic. Pod tablicami, w rewirze Howarda, Lakers byli lepsi o 14 zbiórek, a duet Hedo Turkoglu - Rashard Lewis trafił tylko 5 z 21 rzutów z gry. Drugi mecz zostanie rozegrany w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu, także na parkiecie Staples Center. Czy Magic zdążą się do tego czasu odbudować po laniu, jakie dostali na początek serii? Los Angeles Lakers - Orlando Magic 100:75 (22:24, 31:19, 29:15, 18:17) Los Angeles: Bryant 40 (8 zbiórek, 8 asyst), Gasol 16 (8 zbiórek), Odom 11 (14 zbiórek), Walton 9, Bynum 9 (9 zbiórek), Fisher 9, Ariza 3, Powell 3, Brown 0, Vujacić 0, Mbenga 0, Farmar 0. Orlando: Pietrus 14, Turkoglu 13, Howard 12 (15 zbiórek), Lewis 8, Lee 7, Alston 6, Nelson 6, Gortat 4 (8 zbiórek, 4 bloki), Redick 3, Battie 2. Stan rywalizacji do czterech zwycięstw: 1:0 dla Los Angeles Lakers ZOBACZ TAKŻE: KIBICE KOCHAJĄ GORTATA! ZOBACZ TAKŻE: ŻÓŁTO-FIOLETOWE MIASTO ANIOŁÓW