Spokojnie ostatnio zrobiło się w USA, jeżeli chodzi o sportowe fajerwerki. Koszykarze NBA, o których to dzięki Iversonowi i Mutombo, było głośniej niż zwykle, już zakończyli sezon. Rady wprawdzie Lakersom nie dali, ale przynajmniej zmusili ich do nieco większego wysiłku. Allen Iverson pokazał w meczach finałowych tyle serca, ambicji i woli walki, że swą postawą zyskał sobie wielkie rzesze sympatyków, nawet w Los Angeles. Sympatii, niestety, nie zyskał sobie u Lakersów właściciel drużyny z Filadelfii Dave Coskey, dla którego - po pierwszym wygranym przez 76ers meczu - na drugie spotkanie już jakimś dziwnym trafem zabrakło miejsca w hali Staples Center. Widać był pechowy dla Lakers... Trener 76ers, Larry Brown płaczącym głosem po drugim meczu mówił: - Cieszę się, że jedziemy do Filadelfii, bo może wreszcie znajdzie się miejsce dla właściciela naszej drużyny. Władze Lakers jakby zapomniały w ferworze walki o dobrych manierach i gościnności. No cóż, mistrzom, a szczególnie z LA, wszystko wolno. Wielki pochód-parada z okazji triumfu Lakers zgromadziła na ulicach w Los Angeles około pół miliona fanów czyli tylko około 5 procent wszystkich mieszkańców "Miasta Aniołów". Lakersi zgodnie odgrażali się, iż w przyszłym roku na pewno sukces powtórzą. Ponieważ w LA jest ogromna ilość Meksykanów, aby dotarło to do wszystkich, zwycięzcy NBA krzyczeli również po hiszpańsku. Mistrzowie basketu wesoło bawili się, skacząc i tańcząc, a podczas tych skocznych pląsów radości okazało się, że potężny Shaq O`Neal to, owszem, czempion parkietów, ale na pewno nie tanecznych. Dikembe Mutombo to również człowiek o wielkim sercu. Za miliony zarobione na parkietach NBA buduje w biednej Afryce szpitale, choć złośliwi twierdza, że podobno w jednym z nich jest oddział dla ofiar jego fruwających łokci. Hokeiści NHL mają sezon za sobą, a kibice hokeja mieli dużo więcej emocji niż fani koszykówki. "Lawiny" potrzebowały bowiem aż 7 meczów, by pokonać "Diabły" i zdobyć Puchar Stanleya. Najbardziej zadowoleni byli skarbnicy obu zespołów, ponieważ 20 tysięcy fanów aż siedmiokrotnie podchodziło do kas. Kibice. którzy nie dostali biletów w kasach, mieli pecha - u "koników" trzeba było zapłacić czasem i 20 razy więcej od nominału. Walka na lodzie jest dużo bardziej brutalna niż na parkietach NBA, ale tam dla wszystkich ważnych osób miejsc na trybunach jakoś starczyło. Najszczęśliwszym graczem ekipy Colorado był ponad 40-letni Ray Bourque, który 22 lata musiał się obijać na bandach i uganiać za krążkiem po lodowiskach NHL, by przez około 4 minuty triumfalnie potrzymać sobie nad głową Puchar Stanleya. Ray czekał dość długo, ale twierdzi, że warto było. Z radości prawdopodobnie zakończy karierę. Na świecie podobno około 100 milionów ludzi gra w golfa, a ściślej próbuje grać. Do niedawna okazywało się, że tylko Tiger Woods gra, a reszta się przygląda i próbuje go naśladować. Od reguły nieco odbiegał ostatni wielkoszlemowy turniej golfowy US Open, tam bowiem "gest Kozakiewicza" wszystkim dumnym Amerykanom pokazał reprezentant Republiki Południowej Afryki Retief Goosen, wygrywając po, bagatela, jednodniowej dogrywce. Tiger Woods chyba ma na głowie już tylko wesele z Polką Joanną Jagodą, gdyż tym razem wielki faworyt wylądował dopiero na 12. miejscu, inkasując sumę około 90 tysięcy dolarów czyli około 6 razy mniej od zwycięzcy. Joanna przeżywała porażkę ukochanego chyba bardziej niż sam Tiger. Musiała być chyba niepocieszona faktem, że wesele za pasem, a tu uciekło sprzed nosa prawie pół miliona "zielonych", a może Joanna różni się nieco od reszty typowych zachłannych, pięknych Polek. Na koniec wrócę jeszcze do hokeja. Na Florydzie, w hali Panthers, odbył się draft nowych nabytków do NHL. Zwykle to trochę nudne show. Młodzi hokeiści po podpisaniu kontraktów po raz pierwszy uroczyście zakładają bluzy klubów, w barwach których wystąpią, ściskają się z prezesami, właścicielami drużyn itp. Atmosfera niczym u cioci na imieninach, może tylko trochę więcej kamer. Początek uroczystości i wszystko idzie zgodnie z planem. Jako numer jeden zatrudniony został Ilja Kovalchuk ze Spartaka Moskwa. Najświeższy nabytek Atlanta Trashers szybko wskoczył w bluzę, założył czapkę klubową i obejmując się z władzami klubu pozował do zdjęć. Natychmiast po zejściu ze sceny wcale niemały tłumek dziennikarzy, kamerzystów i reporterów z mikrofonami podążył za tegorocznym numerem jeden. Wtedy to Kovalchuk zaskoczył wszystkich, krzycząc do podstawionych mikrofonów: - Sorry No anglijskij, sorry no english. Rozpędzeni reporterzy spuścili miny po sobie i odeszli zawiedzeni. Kamerzyści swoje obiektywy skierowali na rozradowanych, wyraźnie szczęśliwych rodziców tego 18-letniego Rosjanina, którzy to przynajmniej błysnęli. Nie nie znajomością angielskiego, a soczyście lśniącymi złotozębnymi uśmiechami. Chris Reiko, USA