Wszystko zaczęło się rok temu. Latem 2007 roku w Zabrzu uznano, że Prokop nie jest potrzebny drużynie. "Prezes Szuster poinformował mnie, że nie ma dla mnie miejsca. Zaoferował rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Moje warunki odrzucono, a zaoferowano mi inne. Oferta nie była korzystna, bo chodziło o obniżenie poborów o... 90 procent" - wspomina piłkarz, który po tym jak nie zgodził się na "nowe" warunki otrzymał wypowiedzenie umowy. Wtedy postanowił dochodzić swoich praw w sądzie pracy i wygrał sprawę. Do dziś czeka na wypłacenie mu przez klub równowartość trzech miesięcznych wypłat. A jak się okazuje, to wcale nie wszystko. "Klub nie rozliczył się ze mną finansowo za sezon 2005/2006 chodzi o wyjściowe i meczowe premie" - zdradza Prokop. Dodaje również, że sąd pracy nakazał klubowi wypłacenie i tych zaległych świadczeń. Jeśli Górnik nie ureguluje płatności wobec byłego piłkarza może mieć kłopoty. Grozi mu kara finansowa, zakaz transferów, a nawet ujemne punkty na starcie ligi. "Widać prezes Szuster działa na niekorzyść klubu. Nie dość, że będzie musiał zapłacić odsetki to jeszcze naraża zespół na konsekwencje. Zabrzanie wydają miliony na transfery, a ja wciąż czekam na pieniądze z kontraktu" - mówi wzburzony Artur Prokop. Co na to prezes Ryszard Szuster? Nie bardzo kwapił się do rozmów z dziennikarzami. "Wchodzę do fryzjera" - odburknął najpierw, aby po pół godzinie przyznać, że nie ma zamiaru mówić na temat Artura Prokopa. "Swoje pieniądze dostanie" - rzucił tylko.