Wszystkie transfery, jakich dokonały w przerwie zimowej polskie kluby Ekstraklasy! Kliknij! Ponad 50 procent zimowych zakupów to piłkarze z obcymi paszportami. - To zły kierunek, bo przychodzą do nas zawodnicy, nie ze względu na umiejętności, ale dlatego, że mniej kosztują - nie ma wątpliwości dr hab. Stefan Bielański, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Rady Naukowej Studiów Podyplomowych "Zarządzanie Organizacjami Sportowymi". - Najgorsze, że czołowe polskie kluby zapominają przez to o szkoleniu, choć można je zrozumieć. Mają przecież własne cele, którymi są zdobycie mistrzostwa, a przede wszystkim gra w europejskich pucharach, a pozyskiwani gracze z zagranicy, mimo że średniej jakości, to i tak są lepsi od naszych - dodał. Powrót "Murasia" kosztował mistrza Polski około miliona euro, co i tak im się opłaciło, bo gdy półtora roku temu odchodził do Rubina Kazań zespół rosyjskiej ekstraklasy zapłacił ponad trzy razy tyle. "Kolejorz" w zimie wydał na nowe twarze ponad siedem milionów złotych, najwięcej ze wszystkich klubów Ekstraklasy. Lech okazał się wyjątkiem, ponieważ w gronie sześciu nowych piłkarzy tylko jeden jest obcokrajowcem (bardziej na Polaków stawia tylko Polonia Bytom, która pozyskała tylko ich). To napastnik Vojo Ubiparip, który przyszedł ze Spartaka Subotica i kosztował 600 tysięcy euro. W Poznaniu liczą, że Serb będzie równie dobrym nabytkiem jak Łotysz Artjoms Rudnevs, który godnie zastąpił Roberta Lewandowskiego, króla strzelców z poprzedniego sezonu, sprzedanego w lecie za "grube" pieniądze do Borussii Dortmund. "Kolejorz" stara się zbilansować swoją kadrę, żeby piłkarze z zagranicy nie przeważali nad polskimi,. W zupełnie innym kierunku poszli włodarze Wisły Kraków, która po rundzie jesiennej zajmuje drugie miejsce w lidze. Wybrali zawodników z obcymi paszportami Trener Robert Maaskant wspólnie z dyrektorem sportowym Stanem Valckxem postawili na zawodników z obcymi paszportami. Z zespołem pożegnali się Paweł i Piotr Brożkowie oraz Mariusz Pawełek, a zakontraktowano napastnika Cwetana Genkowa z Bułgarii, holenderskiego obrońcę Kewa Jaliensa, izraelskiego pomocnika Moara Meliksona, grającego na tej samej pozycji Białorusina Michaiła Siwakowa i estońskiego bramkarza Sergeia Pareikę. W trakcie sparingów (oczywiście biorąc pod uwagę, że ich wyniki nie dają pełnego obrazu) nie wyglądało to obiecująco, bo "Biała Gwiazda" albo przegrywała, a jak odnosiła zwycięstwa to gole strzelali polscy piłkarze, którzy mogą być "rodzynkami" w wyjściowej jedenastce Wisły: Patryk Małecki, Radosław Sobolewski czy Łukasz Garguła. - Ten klub, który jako pierwszy postawi na sektor młodzieżowy z prawdziwego zdarzenia, podejdzie do tego profesjonalnie jak stało się w przypadku praw telewizyjnych czy stadionów, pójdzie śladem akademii piłkarskiej Barcelony, ten za kilka lat wygra przyszłość - stwierdził Bielański. - Obecnie w futbolu obowiązują dwa modele rozwoju: Realu, który choć ma wychowanków, to woli kupować najlepszych piłkarzy z zagranicy i właśnie Barcelony, która stawia na szkolenie młodzieży, niekoniecznie nawet z własnego kraju, czego dowodem jest Lionel Messi - mówi. Polskie kluby wolą sprowadzić obcokrajowców, bo są tańsi, a budżet nie jest przecież z gumy. Tylko że takie podejście ma też drugą stronę medalu. Wśród tłumu graczy z zagranicy, którzy przyszli do naszej Ekstraklasy w zimie, trudno doszukać się znanych nazwisk. Jedynym cokolwiek mówiącym jest wspomniany Jaliens, który w sezonie 2008/09 z AZ Alkmaar został mistrzem Holandii, a w 2006 pojechał z reprezentacją "Pomarańczowych" na mistrzostwa świata do Niemiec, gdzie zagrał tylko w jednym meczu. Od biedy można dodać jeszcze bramkarza Marcela Moretto, który 18 razy wystąpił w barwach Benfiki Lizbona, a zasłynął obroną rzutu karnego wykonywanego przez Ronaldinho. Oni, wraz z zakontraktowanym pół roku wcześniej Nourdinem Boukharim, mającym za sobą występy w Ajaksie Amsterdam, wpisują się w nurt piłkarzy, którzy przychodząc do Polski mają już raczej szczyt formy za sobą. Stanowią wielką niewiadomą Z drugiej strony są tacy zawodnicy, jak pozyskani przez KGHM Zagłębie Lubin 18-letni Deniss Rakels, który z Metalurgsem Lipawa był mistrzem Łotwy w 2009 roku i królem strzelców w ubiegłym, czy 24-letni Dominykas Galkevicius, który z Ekranasem Poniewieże zdobywał mistrzostwa Litwy, a w zeszłym roku został nawet wybrany najlepszym piłkarzem tej ligi, mający szansę zostać gwiazdami naszej Ekstraklasy, ale po których tak naprawdę nie wiadomo, czego można się spodziewać. - W ligach zagranicznych generalnie obowiązuje zasada, że stawia się na zawodników z danego kraju, do których dołącza się obcokrajowców, którzy powinni być lepsi od miejscowych. Nie jest to zły model, ale trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że budżety polskich klubów nigdy nie będą tak wysokie jak w przypadku najsilniejszych drużyn w ligach zagranicznych, więc nie będą one w stanie sprowadzić tak dobrych piłkarzy, jak np. Ukraina, gdzie przychodzą mocni Brazylijczycy, a Szachtar Donieck potrafi ograć AS Roma na jej stadionie - tłumaczy pracownik naukowy UJ. Z obcokrajowcami, którzy przewinęli się przez naszą najwyższą Ekstraklasę, jest bowiem tak, jak z polskimi "gwiazdami" - jeśli zrobią karierę w Ekstraklasie i wyjadą za granicę, nie potrafią tam zaistnieć. Najlepszy przykład to Stanko Sviltica. Serb był gwiazdą Legii Warszawa, pierwszym piłkarzem spoza Polski, który został królem strzelców, ale po wyjeździe nie umiał się przebić w składzie przeciętnego Hannover 96, by potem zakotwiczyć w drugoligowym LR Ahlen. Svitlica na chwilę wrócił do Polski, zagrał dwa mecze w Wiśle Kraków, a potem przeniósł się do rodzinnego kraju. W Legii wciąż jednak liczą, że obcokrajowiec w ataku pomoże im ponownie zostać mistrzem Polski, stąd występy przy Łazienkowskiej Takesure'a Chinyamy, który w sezonie 2008/09 wraz z Pawłem Brożkiem wygrał nawet klasyfikację snajperów, czy zakontraktowanie w zimie Michala Hubnika z Sigmy Ołomuniec, który po rundzie jesiennej z 12 golami prowadził wśród najlepszych strzelców ligi czeskiej. - Zagranicznym zawodnikiem z polskiej ligi, który przebił się na Zachodzie jest Kalu Uche. Po sukcesach z Wisłą trafił do Primera Division, gdzie gra do dzisiaj - w Almerii. Nawet w przypadku prawdopodobnej degradacji tego klubu, Nigeryjczyk raczej zostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, zmieniając tylko miejsce pracy - powiedział Bielański. Biedny musi patrzeć do portfela Jak w takim razie powinno wyglądać zarządzenie klubem piłkarskim, co jest najważniejsze w pracy prezesów i dyrektorów sportowych? - Biedny zawsze musi patrzeć do portfela, ale ta sytuacja nie dotyczy tylko polskich klubów, nawet w mocniejszych ligach jest szereg drużyn, których budżet jest porównywalny z tym, co mamy nad Wisłą. W ich przypadku najważniejszą sprawą jest wymiana bezpośrednia. W ligach zagranicznych współpraca pomiędzy klubami jest na tyle zaawansowana, że chcący kogoś pozyskać mają wszystkie wiadomości o danym graczu, więc nie ma potrzeby jego testowania. I tutaj powinno być pole do popisu dla naszych włodarzy, najpierw współdziałanie z innymi klubami - tak jak ma to miejsce w normalnej działalności biznesowej - a dopiero później z menedżerami czy sieć skautingu zagranicznego - uważa Stefan Bielański. - Możemy zastosować model holenderski czy szwajcarski, oczywiście unikając ich błędów. Postawić na skauting krajowy, czego najlepszym przykładem jest Jakub Błaszczykowski, który do Ekstraklasy trafił z ówczesnej czwartej ligi. W Polsce mamy wielu takich nieodkrytych Błaszczykowskich, a na dodatek mnóstwo młodych piłkarzy wyjechało za granicę, bo nikt się na nich nie poznał. Poza tym nieważne czy to Polak, czy obcokrajowiec, zawodnik musi być umotywowany do gry w naszej lidze. Musimy szanować Ekstraklasę, a nie mówić, jak w przypadku Pawła Brożka, że tutaj osiągnął już wszystko i może odejść do mocniejszej - dodał. Wszystkie transfery, jakich dokonały w przerwie zimowej polskie kluby Ekstraklasy! Kliknij! Zobacz wyniki, terminarz i tabelę Ekstraklasy