Obiekt przy ul. Łazienkowskiej, wybudowany za 374 mln zł, zrobił wrażenie nawet na Arsene Wengerze, choć legendarny Francuz pracuje przecież na Emirates - jednym z największych cudów świata w tej dziedzinie. Prawdziwy szok przeżyli jednak starzy bywalcy Legii, którzy przybyli w sobotę na nowy stadion, by obejrzeć sparing z Arsenalem na jego inaugurację. Musiało im się wydawać, że przypadkiem przekroczyli granicę lub odbyli podróż w daleką przyszłość. Restauracja, muzeum, centrum fitness, klinika rehabilitacyjna, sklep kibica - Warszawa ma stadion godny Europy. Że trudno dojechać i nie ma gdzie zaparkować? Nikt nie jest doskonały... Brakuje następcy Muchy Euforia w Legii była w sobotę ogromna, a tu jeszcze po 36 minutach gry nowa drużyna prowadziła 3-0 z jednym z europejskich kolosów (ćwierćfinalista ostatniej edycji Ligi Mistrzów, półfinalista sezonu 2008-2009, finalista sprzed czterech lat). Nikt z 23-tysięcy kibiców nie zawracał sobie głowy nawet tym, że kilka minut wcześniej boisko z kontuzją mięśnia opuścił Ivica Vrdoljak - trzykrotny mistrz Chorwacji z Dinamem Zagrzeb, nowy kapitan Legii sprowadzony za milion euro. W tym okresie gospodarzom liderował wypożyczony z Velezu Sarsfield, Alejandro Cabral. Trzy lata temu zdobył z Argentyną mistrzostwo świata do lat 20, a prowadzeni przez gwiazdy miary Aguero i Di Marii "Albicelestes" wyeliminowali Polaków (3-1), dla których bramkę zdobył legionista Dawid Janczyk - klub ze stolicy sprzedał go po tamtych mistrzostwach. W sobotę, w drugiej części gry piłkarze Arsenalu (bez Fabregasa i van Persiego) zafundowali jednak fanom Legii przyspieszony kurs zapoznania się także z wadami nowej drużyny. Ich lista nie jest krótka i zaczyna się od bramkarza. Klub ze stolicy wydał pół miliona euro na Chorwata Marijana Antolovica, który w minionym sezonie w meczach Cibalii nie puścił gola przez 551 minut. 27 maja angielski brukowiec "The Sun" donosił nawet, że biją się o niego Liverpool i Tottenham. 21-latek wybrał ponoć Legię, by mieć przywilej pracy z Krzysztofem Dowhaniem. Wychowawca Łukasza Fabiańskiego i Artura Boruca musi uruchomić swój geniusz, bo Chorwat zawalał na razie bramki niemal w każdym sparingu (z Arsenalem co najmniej dwie). Zastąpił go Ukrainiec Konstantyn Machnowski i nie wypadł lepiej. Nie ma więc podstaw, by twierdzić, że Legia ma następcę Jana Muchy. Kontuzje Choto i Astiza to dla Legii duży problem, bo sklecona na Arsenal para stoperów - z Jakuba Wawrzyniaka i Srdy Kneżevica- wypadła katastrofalnie. Obaj popełniali koszmarne błędy, zupełnie nie mogąc się porozumieć. Znacznie lepiej zagrali rezerwowi boczni obrońcy Marcin Komorowski i Artur Jędrzejczyk. Niespodziewany zdobywca hat-tricka miałby też asystę, gdyby portugalski skrzydłowy Manu tak samo szybko myślał, jak biega. W drugiej połowie piłkarz Maritimo, który podpisał w Legii trzyletni kontrakt, nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Wojciechem Szczęsnym, bo z uporem czekał na faul goniącego go obrońcy. Manu tłumaczy, że nie jest typem łowcy goli, ale raczej "asystenta". Nie chciał jednak powiedzieć, ile asyst miał w ostatnim sezonie ligi portugalskiej (ja doszukałem się jednej). Sprowadził go do Legii Mariusz Piekarski, jako wolny transfer. I to jest najlepsza wiadomość dla klubu z Warszawy, bo ryzyko nie jest zbyt wielkie. Swoją szansę w Benfice Manu zaprzepaścił, we wszystkich innych, słabszych klubach też grał wyłącznie role epizodyczne. Jego referencje nie są więc porównywalne z Vrdoljakiem czy Cabralem. Problem z Mazengą Jeszcze większym problemem wydaje się być inny klient Piekarskiego Bruno Mezenga (reklamowany przez niego jako "klasyczna dziewiątka"). Brazylijski wicemistrz świata U17 był w meczu z Arsenalem jednym z największych leni na boisku. Nie można zrozumieć, jakim cudem w jego cv znalazło się mistrzostwo Brazylii zdobyte rok temu. Teoretycznie jest piłkarzem Flamengo, dla którego jeszcze nie zdobył gola, ale w ostatnich latach klub z Rio de Janeiro wypożyczał go do trzech innych drużyn (mało znanych). Legia jest czwartą. Ma jednak prawo go zwrócić. Trener Maciej Skorża wciąż szuka więc napastnika, by zespół z Warszawy znów nie został na łasce chimerycznego Takesure Chinyamy. Nie tylko on przypomina jednak kibicom fatalny, poprzedni sezon. Wygląda na to, że nowi gracze pozwolą Skorży zmienić rolę w drużynie Macieja Iwańskiego - z lidera środka pola, w dublera Vrdoljaka. Z pewnością walka o miejsce w składzie Iwańskiemu nie zaszkodzi - przez dwa lata w Legii nie potrafił udowodnić, że jest zdolny do czegoś więcej niż ligowa młócka. Skorża liczy i stawia na młodych: Macieja Rybusa i Ariela Borysiuka. Ten pierwszy był jednak w meczu z Arsenalem słabiusieńki. Borysiuk grał za to bardzo dobrze, udowadniając, że stać go na partnerowanie Cabralowi i Vrdoljakowi. Druga linia Legii powinna być jej siłą. Legia musi walczyć o mistrzostwo! Po meczu z Arsenalem pytano Skorżę o plany na nowy sezon. O mistrzostwie Polski wspominali w Warszawie wszyscy poza nim. Nowy trener odpowiedział, że chciałby, aby za rok, prowadząc 3-0, jego drużyna nie przegrywała już nawet z Arsenalem. Zadumał się jednak, gdy zagadnięto go o to, kiedy spodziewa się wizyty przy Łazienkowskiej kolejnego rywala z najwyższej półki? Znalazł się jakiś dyżurny optymista podpowiadając, że w Lidze Mistrzów. Jak widać, duch w narodzie nie ginie nawet po największych pucharowych kompromitacjach polskich klubów. Na razie jedno jest pewne: Legia ma stadion godny Ligi Mistrzów. Ale czy coś jeszcze? Jeśli chodzi o drużynę, to zbliżający się sezon nie może być dla niej gorszy niż poprzedni (czwarte miejsce). Klub z Warszawy ma wielką szansę odbić się od dna, jak dwa lata temu Wisła Kraków pod kierunkiem Skorży. Bramy Champions League są jednak nieprzypadkowo od 14 lat zatrzaśnięte dla Polski. Zamiast bezpodstawnie bujać w obłokach legioniści powinni poważnie pomyśleć, jak zaatakować twierdzę Polonia. Za pięć dni jadą na Konwiktorską, gdzie bezdyskusyjnie przegrali ostatnie derby. A przecież lokalny rywal wzmocnił się tak samo jak oni i na inaugurację zdobył Zabrze. Jeśli Legia chce odzyskać twarz, musi walczyć o mistrzostwo Polski. Drużynę buduje się jednak zwykle dłużej niż stadion, koszty bywają wielkie, a efekty zdecydowanie bardziej niepewne. Szybko się przekonamy, czy właściciel klubu o tym wie. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1932275">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>