"Rzeczywiście, trasa jest trudna. Są dwa niebezpieczne zjazdy. Trzeba uważać" - powiedziała mistrzyni świata, która w dłuższe pogawędki nie chciała się wdawać. Skupia się już na starcie w popołudniowej sztafecie. Nie wydaje się jednak, by skala trudności była wyższa niż przed rokiem w kanadyjskiej miejscowości Mont-Sainte-Anne, gdzie zawodnicy zsiadali z rowerów, by na nogach pokonać najbardziej niebezpieczny uskok skalny. Szwajcarzy nie chcieli przesadzać. Droga jest najeżona korzeniami, jedzie się jak po tarce, ale zjazdy da się przejechać. Trzeba tylko przełamać barierę psychiczną. Nie wszystkim to się udało. Podczas wtorkowego treningu helikopter trzy razy zabierał do szpitala poszkodowanych. O tym, że nie można ani na chwilę stracić koncentracji, przekonał się boleśnie Adrian Brzózka, który poleciał głową do przodu i poranił twarz. Jego wizyta w szpitalu trwała sześć godzin, przeszedł m.in. tomografię komputerową. "Na szczęście nic bardzo groźnego się nie stało. Adrian ma zranioną jamę ustną od środka. Nie można było tego zszywać" - powiedział lekarz polskiej ekipy Robert Pietruszyński. Start zawodnika ekipy JBG-2 w mistrzostwach świata stanął jednak pod znakiem zapytania. Zawody rozpoczną się już za kilka godzin wyścigiem juniorek z udziałem z trzech Polek: Aleksandry Podgórskiej, Moniki Żur i Marty Turoboś. Po krótkiej przerwie wyścig sztafet, w którym polska drużyna pojedzie w składzie: Marek Konwa, Kornel Osicki, Bartłomiej Wawak i Maja Włoszczowska.