Rozpacz polskich sprinterów spotęgowała się, gdy okazało się, że w finale zabraknie sztafet USA, Wielkiej Brytanii, Nigerii, RPA i Włoch. W tej sytuacji, gdyby Polacy ukończyli bieg, mogliby walczyć całkiem realnie o medal. Jako pierwszy pojawił się w strefie mediów Marcin Jędrusiński (Śląsk Wrocław), który był tak zdruzgotany, że nie zatrzymał się przy dziennikarzach. Rzucił tylko przechodząc obok "rozmawiajcie z tymi, co zgubili pałeczkę". Ale Marcin Nowak (AZS AWF Kraków) i Łukasz Chyła (SKLA Sopot) byli w takim szoku, że nie można było od nich nic się dowiedzieć. Podszedł jedynie Dariusz Kuć (AZS AWF Kraków) i ze łzami oczach próbował odpowiadać na pytania dziennikarzy. - Człowiek trenuje, płuca wypluwa, goni jak wariat po górach i dostaje w plecy. W moim przypadku nawet porzekadło do trzech razy sztuka nie sprawdziło się. W ubiegłym roku pech dotknął mnie podczas młodzieżowych mistrzostw Europy, po miesiącu w mistrzostwach świata w Osace i teraz w Pekinie - wyrzucił z siebie 22-letni student krakowskiej AWF. - Stałem zbyt daleko, aby widzieć dokładnie. Wydaje mi się, że Marcin włożył pałeczkę do dłoni Łukasza, a ta mu się wyślizgnęła. W Osace był podobny problem. Tak również zakończyliśmy bieg na pierwszej zmianie między Bielczykiem a Chyłą. Dariusz Kuć podkreślił, że zespół trenował zmiany wielokrotnie, niemalże do znudzenia, a tegoroczne wyniki napawały optymizmem. - Wiadomo, że indywidualnie nie mamy najmniejszych szans na sukces, bo jaki jest poziom, każdy wie. Natomiast w sztafecie spokojnie moglibyśmy awansować do finału. W najgorszym tegorocznym starcie mieliśmy 38,99, a w najlepszym 38,62. Smutne jest to, że w finale wystąpią zespoły, z większością których zdecydowanie wygrywaliśmy - wyjaśniał Kuć. Z Pekinu - Janusz Kalinowski (PAP)