Ekstraklasa - zobacz szczegóły! Czy jest szansa, że do Legii w najbliższej przyszłości trafią tacy piłkarze, jak Sylvain Wiltord czy Robert Pires? Leszek Miklas: - Myślę, że kiedyś dojdzie do tego, że zawodnik tego pokroju wreszcie trafi do naszej ligi i nie ma znaczenia, czy do Legii, czy innego zespołu. Polska liga, póki co, nie jest na tyle dobrze postrzegana, aby tacy piłkarze tu przyjeżdżali. Pamiętam, że kiedy przychodził do nas Inaki Astiz, to przeciętni gracze z ligi hiszpańskiej pytali go, czy u nas jest woda w kranach. - Oczywiście największym problemem jest temperatura w zimie. Dlatego nie należy przywozić do nas południowców o tej porze roku, bo wówczas boją się oddychać, nie mówiąc już o bieganiu (śmiech). Czy po kiepskim rozpoczęciu sezonu miał Pan obawy, że może się powtórzyć sytuacja sprzed dwóch lat, kiedy w Legii największymi rozczarowaniami byli sprowadzeni Hiszpanie? - Przecież z powodu ostatnich transferów nie przegraliśmy meczów z Bełchatowem (0-2) czy Lechią (0-3). Można to było w ten sposób tłumaczyć, jeśli grałby zespół złożony tylko z nowych piłkarzy. Ale w pierwszych meczach sezonu grali prawie wszyscy nowi zawodnicy. - Graliśmy jednak słabo jako zespół, a nowi piłkarze nie zastąpili przecież świetnych zawodników, którzy grali u nas wcześniej. Najbardziej martwiło nas, że forma wszystkich jest słaba. Teraz wiemy, że uraz Srdy Kneżevica tak bardzo mu dokuczał, że nie był w stanie biegać. Szkoda, że wówczas nie mogliśmy go zdjąć z boiska, ale z drugiej strony nie mieliśmy kim go zastąpić. Przecież na początku sezonu rozsypała się cała obrona. Czterech zawodników z obrony było kontuzjowanych (Choto, Astiz, Kiełbowicz, Rzeźniczak). Czy sprowadzając sześciu obcokrajowców nie było obaw, że w zespole powstaną nowe podziały? Podobno w Legii istnieje grupa bałkańska. - Zawsze, jak zespołowi źle idzie, to doszukuje się takich podziałów. Jeśli nie ma wyników, to siłą rzeczy atmosfera w szatni nie jest dobra. Fakt, że są podziały językowe, to nic dziwnego. Jeżeli Kneżevic i Vrdoljak nie mówią po polsku, to naturalne jest, że najczęściej rozmawiają z Miroslavem Radoviciem i trzymają się ze sobą. Ważne, żeby na boisku nie było widać tych grup. Wydawało się, że najlepszym momentem na ewentualną zmianę trenera był czas po porażce z Lechią Gdańsk. Czy w związku z tym pozycja Macieja Skorży nie była zagrożona nawet przez moment? - Nawet przez chwilę nie była rozważana zmiana trenera. Mamy dużą cierpliwość do szkoleniowców. Poza tym mamy ten luksus w stosunku do trenerów, którego brakuje nam przy zatrudnianiu zagranicznych piłkarzy, że to raczej szkoleniowiec czeka na decyzję klubu niż odwrotnie. W kraju mamy taką markę, że mało który polski trener nam odmawia. W związku z tym bardzo dokładnie przeanalizowaliśmy, jaki typ szkoleniowca jest nam potrzebny i kiedy podjęliśmy decyzję, że będzie to Maciej Skorża, obdarzyliśmy go pełnym zaufaniem. Oczywiście niepokoiliśmy się wynikami i pytaliśmy o przyczyny takiej postawy. Nie działamy jednak pochopnie. Czy w związku z zaufaniem do Skorży przesunięcie do zespołu Młodej Ekstraklasy Macieja Iwańskiego, Jakuba Wawrzyniaka i Piotra Gizy spotkało się z pełnym poparciem władz klubu? - To była decyzja trenera, którą poparliśmy, choć w wielu klubach poważnie by się nad tym zastanowiono. Dwaj z nich na pewno mogli być bardzo przydatni pierwszemu zespołowi, szczególnie przy sporych brakach kadrowych. Nie jesteśmy jednak na co dzień z zespołem w szatni czy na treningach. Uczestniczymy w tym sporadycznie. Uznaliśmy, że trener najlepiej wie gdzie tkwi problem. Rozmawiał Marcin Cholewiński