Bufon i arogant - tak postrzega się w Brazylii największego bohatera Argentyny. Jest niepowtarzalna okazja, by utrzeć mu nosa, czego głęboko pragnie każdy rodak Pelego. Uczucia towarzyszące meczowi, w którym prowadzona przez Maradonę Argentyna gra o przetrwanie, wyjaśnił Dani Alves: "Chcemy sprawić, by nie było ich na mundialu. Oni na naszym miejscu zrobiliby to samo". Gdy przypomniano mu, że jednym z jego największych przyjaciół w Barcelonie jest Leo Messi odparł, że w meczach Argentyna - Brazylia kończy się każda przyjaźń. Brazylijczycy zabrali do Rosario nawet wodę i choć wyjaśniają, że to sprawa absolutnie rutynowa, prasa i tak spekuluje, iż obawiają się podstępów gospodarzy. Kilka lat temu w jednym z programów telewizyjnych Maradona ujawnił, że przed meczem obu drużyn na turnieju Italia'90 Argentyńczycy podsunęli rywalom wodę z dodatkiem substancji osłabiającej wydolność. Napił się ponoć jednak tylko obrońca Branco. Argentyna wygrała 1:0 po akcji Diego i bramce Caniggi. Dziś jest kolejny taki dzień, kiedy Maradona może być w Argentynie bogiem. Jego drużyna musi jednak wygrać. Brazylia ma 27 pkt i na cztery mecze przed końcem eliminacji pierwsze miejsce w grupie. Wygrana w Rosario sprawiłaby, że Carlos Dunga z chłopakami pakowaliby walizki z myślą o RPA jako pierwsi z drużyn południowoamerykańskich. Argentyńczycy (22 pkt) są na krawędzi wielkich kłopotów, co sprawia, że ich najzacieklejszy rywal ma dodatkową motywację do gry. "Gdybym był na ich miejscu, miałbym poważne kłopoty, żeby zasnąć" - mówi Kaka. Podtekstów jest cała masa. Zaczęło się od tego, że gdy zapytano Maradonę o piłkarskie różnice między nim a Dungą powiedział dowcipnie: "ja na boisku zbierałem kopniaki, a Brazylijczyk je rozdawał". Mistrz świata z 1994 roku odpowiedział równie celnie, że, mimo iż pan Bóg obdarzył go przeciętnym talentem, osiągnął nie mniej niż wielcy geniusze. Obie jedenastki oddają mentalność swoich trenerów: natchnionego dryblera, dla którego piłką rządzą indywidualności i defensywnego pomocnika, według którego ponad każdą jednostką stoi drużyna. Wizytówką teamu Maradony jest młody artysta Messi, Dunga opiera grę na kolektywie, który scala nietypowy jak na latynoskie standardy Kaka. Brazylijscy fani podziwiają gracza Realu, ale w skrytości ducha sami przyznają, że istotę ich futbolu lepiej oddawał Ronaldinho. Jest jak z zespołem z pamiętnego mundialu w USA, w którym grał Dunga i, który odzyskał dla "Canarinhos" tytuł mistrza świata po 24 latach. Szanuje się go, ale nie ubóstwia uznając, że grał najnudniejszą piłkę w historii reprezentacji Brazylii. Drużyna prowadzona przez Dungę też jest, jak na brazylijskie standardy, nudna. Ale póki co nikt nie narzeka, bo przecież zaledwie trzy lata temu na mundialu w Niemczech "Canarinhos" przekonali się, że drużyna to coś więcej niż galeria wielkich nazwisk. Carlos Alberto Parreira musiał zmieścić w składzie Ronaldo, Adriano, Robinho, Ronaldinho, Kakę, Cafu i Roberto Carlosa co skończyło się fiaskiem w meczu z Francuzami. Dunga bierze graczy pasujących mu do pomysłów, zdyscyplinowanych, z nimi wygrał Copa America i Puchar Konfederacji. W tym czasie Argentyńczycy poszczycić się mogli tylko złotym medalem igrzysk w Pekinie, gdzie ograli Brazylijczyków w półfinale 3:0. Niedawne porażki z Boliwią 1:6 i Ekwadorem 0:2 (w el MŚ) sprawiają, że kibice tracą cierpliwość do Maradony. Diego musi dziś znów udowodnić, że zasługuje na swój niezwykły status. A Brazylia i Dunga na pewno mu tego nie ułatwią. Niechęć dwóch największych latynoskich imperiów wykracza daleko poza futbol. Spróbuję to wytłumaczyć, z góry przepraszając za nieporadność. 98 procent mieszkańców Argentyny to biali pochodzenia europejskiego, czujący się w metyskim świecie obco. W swoim futbolu, tak jak w życiu codziennym widzą więcej cech zapożyczonych ze Starego Kontynentu niż z miejsca, w którym się urodzili i wyrośli. Stąd pewnie wziął się krzywdzący stereotyp zimnego, wyrachowanego i butnego Argentyńczyka rozpowszechniony w Ameryce Łacińskiej szeroko. Brazylijczycy są gorący jak samba, choć i tam 50 proc ludzi to biali lub kreole. Mimo innego języka (portugalski) i silnych wpływów afrykańskich w ich kulturze i futbolu, uznaje się, że są doskonałym wcieleniem stylu latynoskiego. Obie nacje czują wobec siebie głęboki dystans. W rozkochanym w piłce kontynencie nie ma lepszego miejsca niż boisko, by dać upust resentymentom i pokazać, kto lepszy. PODYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA ŁAMACH JEGO BLOGA