Ten wybitny specjalista w zakresie ortopedii i traumatologii, współwłaściciel kliniki Carolina Medical Center, nie ma wątpliwości, że mecze w dzisiejszym zawodowym sporcie wygrywa się nie tylko na boisku, ale także dzięki profesjonalnej opiece lekarskiej. Najlepszym dowodem na to, jest rozpoczynający się już w piątek (21 września) III Międzynarodowy Kongres Polskiego Towarzystwa Traumatologii Sportowej, którego nasz rozmówca jest wiceprzewodniczącym. - Jako lekarz specjalizujący się w medycynie sportowej przeszedł Pan długą i zróżnicowaną drogę. Był kickboxing, boks, triathlon, piłka nożna, pływanie i wiele innych z racji pracy na igrzyskach w Atenach i Turynie. Czy w związku z tym są jeszcze jakieś urazy, czy problemy zdrowotne w zawodowym sporcie, które Pana zaskakują? - Zaskakują to może nie. Każda dyscyplina ma swoją specyfikę i także specyfikę urazów, które w niej występują. Wiążą się one z stereotypem ruchu, zasadami, formą tego sportu. A z nimi wiążą się z kolei urazy ? dlatego pracując przy konkretnej dyscyplinie trzeba się przygotować. - Jednak te liczne doświadczenia pomagają? - Tak, pod tym względem ten cały background, o którym Pan wspomniał, pozwolił mi na to, że w tej chwili praktycznie zajmując się dowolną dyscypliną sportu jestem w stanie się do tego przygotować. Nie przeraża mnie więc praca z koszykarzami, piłkarzami, tudzież akrobatami, ponieważ jest to kwestia chęci i wówczas nie ma problemu, żeby to ?zaskoczyło?. - Czy doświadczenie bycia szefem misji medycznej PKOl w Turynie, czyli koordynowania działań medycznych było trudniejsze niż zadania wykonywane wcześniej? - Było inne, ponieważ jest to bardziej praca organizacyjna. Tam trzeba było pełnić pracę nadzorczą nad tym, co działo się we wioskach ? w Turynie istniały cztery ? olimpijskich. Chodziło bardziej o koordynację, a nie pracę typowo medyczną. - Ale leczenie też wchodziło w zakres obowiązków? - Oczywiście. Zajmowałem się też zawodnikami, którzy mieli problemy ? konsultowałem ich, leczyłem itd. Oprócz tego było jednak dużo ?czystej? administracji. Trzeba było wszystkiego dopilnować, trzeba mieć pieczę nad wszystkim, to musi sprawnie działać. Tak naprawdę to jest rodzaj takiego polskiego szpitala polowego gdzieś zagranicą. Pomocy często potrzebują nie tylko zawodnicy, ale także trenerzy czy działacze. - Jak duża jest różnica pomiędzy leczeniem zawodowego sportowca, a - nazwijmy go tak - "normalnego" człowieka? - Różnica, jeśli chodzi o samo postępowanie ze strony lekarza jest niewielka, dlatego, że etyka lekarska nakazuje traktować wszystkich tak samo, czyli najlepiej jak tylko się da. Sportowcy wyznaczają natomiast jakość leczenia. - Co to znaczy? - Oni wymagają tego, by być leczonym jak najlepiej, jak najszybciej i często nie liczą się z kosztami. W związku z tym oni "napędzają" rozwój medycyny traumatologicznej, czyli urazowej. I tak samo należy podchodzić do każdego innego pacjenta. Problem i różnica polega tylko na tym, że dla sportowca jest to zawód i oni są w stanie się w 100 procentach poświęcić temu, żeby wyzdrowieć. "Zwyczajni" ludzie chcą natomiast po dwóch, trzech tygodniach wsiąść w samochód, jechać do pracy i tam siedzieć osiem godzin, a to samo w sobie nie jest dobre dla szybkiego wyzdrowienia.