Kibolski Klub Sportowy, chuligani, bojówki, mafia, narkotyki, haracz, stadion w rękach kiboli, zarząd klubu, który jest szantażowany i samodzielnie nie może podjąć niemal żadnej decyzji itp., itd. - taki to obraz Lecha Poznań wyłania się z niektórych publikacji prasowych, jakie w ostatnim czasie pojawiły się w ogólnopolskich mediach. Jednym słowem: zgroza, strach przychodzić na mecze! Na stadionie Lecha było niebezpiecznie, ale w latach 90. Kiedy czytałem te artykuły, w pierwszej chwili zastanawiałem się, czy na pewno chodzi o tę samą drużynę, której kibicuję od kilkunastu lat. Może ktoś pisząc te słowa się pomylił? W końcu od lat chodzę na stadion przy ulicy Bułgarskiej i jako żywo nic takiego nie zauważyłem. Co więcej: obserwowałem zupełnie inny proces. Pamiętam, jak na początku lat 90. stadion Lecha należał do najniebezpieczniejszych w kraju. Wielokrotnie był zamykany z powodu rozrób i awantur, do których na nim wówczas dochodziło. Kiedy wydawało się, że nie może być gorzej, a z tym problemem nie radziły sobie ani władze, ani działacze, ani policja, za zmianę tej sytuacji wzięli się sami kibice. I okazało się, że może być lepiej! Awantury się skończyły, na stadion zaczęli tłumnie wracać kibice. Z czasem zaczęły się na nim pojawiać kobiety oraz całe rodziny. Kibice zaczęli pilnować, żeby na stadionie więcej nie dochodziło do awantur. Zaczęli walczyć z plagą, jaką byli pijacy przychodzący na mecze. Doprowadzili do sytuacji, w której radykalnie zmalała też liczba przekleństw i wulgarnych wyzwisk pojawiających się podczas każdego spotkania. Udało się to wszystko osiągnąć, nie tracąc przy tym wyjątkowej atmosfery. Na każdym meczu Lecha mamy nadal żywiołowy doping, który prowadzi klika tysięcy najzagorzalszych fanów, a nierzadko włącza się do niego cały stadion. Lech obecnie: wyprzedane bilety, bezpieczny stadion Dzięki kibicom mamy dzisiaj w Poznaniu sytuację, w której bilety na mecze sprzedają się jak świeże bułeczki. Lech ma co sezon najwięcej sprzedanych karnetów w naszej lidze i najwyższą frekwencję na meczach. Na stadionie w Poznaniu do żadnej awantury nie doszło od ponad 10 lat. Nie ma chyba w polskiej lidze bezpieczniejszego obiektu. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie partnerska współpraca na linii władze klubu - kibice. Współpraca, oparta jest nie na żadnym mitycznym "układzie", a na normalnej, oficjalnej umowie między klubem a stowarzyszeniem kibiców. Przebiega tak, jak dzieje się to w większości zachodnich klubów. Trzeba wyjątkowo złej woli, żeby tego wszystkiego nie dostrzegać, a zamiast tego pisać artykuły, które pokazują kibiców Lecha w krzywym zwierciadle. Nie twierdzę, że kibice Lecha są idealni, i że nie ma wśród nich osób, które np. miały problemy z prawem. Nie twierdzę, że kilkudziesięciu z nich nie tłucze się po lasach z kibicami innych drużyn na tzw. ustawkach. Można oczywiście o tym wszystkim pisać. Apeluję tylko o zachowanie właściwych proporcji. Apeluje też o to, żeby zjawiska, które są marginalne, nie były wyolbrzymiane i przedstawiane jako wielki problem. Żeby, jeśli się o nich pisze, pokazywać również ogrom pozytywnych zmian, jakie dokonały się na stadionie w Poznaniu w ostatnich kilkunastu latach. Żeby wspomnieć o różnych akcjach organizowanych przez tych kibiców, np. o zbieraniu pieniędzy na paczki mikołajkowe dla dzieci z domów dziecka, dzięki czemu udało się uszczęśliwić dzieciaki z kilkudziesięciu takich placówek w Wielkopolsce, albo o akcji mającej na celu upamiętnienie rocznicy Powstania Wielkopolskiego w ramach, której kibice uporządkowali i zapalili znicze na ponad dwóch tysiącach powstańczych mogił. Jeśli fakty te są pomijane, to trudno się dziwić, że niemal wszyscy kibice Lecha (a są ich w Wielkopolsce dziesiątki tysięcy) odbierają takie publikacje jako czarny PR wymierzony w dobre imię klubu i swoje. I nie chodzi nawet o to, że w artykułach atakujących kibiców Lecha pojawiło się wiele kłamstw, półprawd i przeinaczeń. Ludzie nie chcą wierzyć, stereotyp kibica-bandyty wciąż jest silny Problem jest dużo szerszy i wiąże się z generalnie fałszywym obrazem kibiców piłkarskich jaki przedstawiany jest w mediach. Osoba postronna, która nigdy nie była na meczu, a jej wiedza na temat kibiców ogranicza się do obejrzenia telewizyjnych wiadomości jest święcie przekonana, że na mecze chodzą sami bandyci, dresiarze i koksiarze. Dziesiątki razy miałem już do czynienia z sytuacją kiedy,- mówiąc komuś o tym, że chodzę na mecze, spotykałem się natychmiast z reakcją: "Nie boisz się? Przecież to strasznie niebezpieczne". Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że na stadionie jest zupełnie bezpiecznie i chodząc na mecze od kilkunastu lat nigdy nic mi się nie stało. Stereotyp kibiców - bandytów jest jednak tak silny, że nikt w takie tłumaczenia nie wierzy. Dopiero ewentualna wizyta tych osób na meczu sprawia, że zmieniają zdanie. Pamiętam wiele sytuacji, kiedy moi znajomi pierwszy raz wybrali się na mecz. Większość po powrocie nie mogła się nadziwić jak bardzo rzeczywistość różni się od tego co pokazują media. Niestety, to właśnie media w dużej mierze przyczyniają się do utrwalania stereotypu polskiego kibica jako bandyty. Kiedy co jakiś czas oglądamy na antenie telewizji informacyjnych obrazy starć chuliganów z policją natychmiast jest to opatrywane komentarzem o niebezpiecznych polskich stadionach, problemach ze stadionowymi chuliganami itp. itd. Natychmiast w studiu telewizyjnym pojawiają się "eksperci", którzy dowodzą, że problem jest bardzo poważny, państwo sobie z nim nie radzi, prawo musi być zaostrzone i tak w kółko. Nikt z nich nie powie, że tak naprawdę mamy do czynienia ze zjawiskiem marginalnym. Głośnym, widocznym, atrakcyjnym medialnie, ale marginalnym. W Polsce każdego tygodnia rozgrywanych jest kilkaset spotkań piłkarskich. Do awantur dochodzi w pojedynczych przypadkach raz na kilka kolejek. Najczęściej są to spotkania drużyn trzecio- czy czwartoligowych. Niezmiernie rzadko w wyższych klasach rozrywkowych. Łatwiej dostać kopniaka na dyskotece albo w nocnym Jeszcze w połowie lat 90-tych każda kolejka ligowa obfitowała w zadymy i awantury. Nie było niemal stadionu drużyn z ekstraklasy, który by nie był zamknięty z powodu chuligańskich wybryków kibiców. Od tamtego czasu liczba awantur systematycznie maleje. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że jest dzisiaj o ponad 90 proc. mniejsza niż jeszcze kilkanaście lat temu. Nie jest wcale większa niż w krajach, które są często dla nas piłkarskimi wzorami takich jak Włochy czy Francja, a z pewnością mniejsza niż np. ostatnimi czasy w Holandii. Dzisiaj w Polsce dużo łatwiej "zarobić w zęby" idąc na dyskotekę czy wracając do domu autobusem nocnym niż udając się na stadion. Rolą mediów jest oczywiście informowanie widzów o awanturach, które czasami jeszcze mają miejsce na niektórych stadionach. Warto też jednak wreszcie zacząć mówić o tym jak olbrzymia zmiana dokonała się na polskich stadionach w ciągu ostatnich lat, że jest na nich coraz bezpieczniej. Często jest to zresztą zasługą samych kibiców. Kluby powinny z nimi współpracować, wychodzić im naprzeciw. Jak pokazuje przykład Lecha przynosi to bardzo dobre efekty. GKS Wrocław i Werder Berlin Niestety, za opisywanie rzeczywistości polskich stadionów biorą się często osoby, które nigdy same na nich nie były albo co najwyżej wybrały się raz na kilka lat na mecz polskiej reprezentacji. Trudno się więc dziwić, że te relacje są często pełne błędów, co tylko podsyca konflikt na linii kibice - media. Do legendy przeszedł już program telewizyjny jednej z głównych stacji, z którego widzowie dowiedzieli się, że kibice Lecha mieli rzekomo umawiać się na tzw. ustawki z kibicami drużyn GKS Wrocław i Werder Berlin. Każdy, kto choć trochę interesuje się piłką nożną wie, że takie drużyny nie istnieją. Jeśli więc takie informacje podawane są w poważnych programach, poważnych stacji telewizyjnych to jak mieć do nich zaufanie kiedy podają inne informacje na temat kibiców. Jeśli chcemy, żeby powstające w Polsce w szybkim tempie nowe stadiony nie świeciły pustkami musimy przestać demonizować kibiców i zacząć pokazywać ich prawdziwy obraz. Nie oznacza to, że należy przestać walczyć z chuligaństwem czy zadymami. Rolą policji jest by tego typu awantury zostały wyeliminowane. Ale media nie mogą się skupiać tylko i wyłącznie na nich. W przeciwnym razie nadal wiele osób, które miałyby ochotę nawet mimo niskiego poziomu naszej piłki wybrać się na mecz ligowy nie zrobi tego ze strachu. A naprawdę nie ma się czego bać. Jarosław Stróżyk Autor jest dziennikarzem "Rzeczpospolitej", kibicem Lecha Poznań.