O nieudanym starcie olimpijskim w Londynie zdążyła już pani chyba zapomnieć... Aleksandra Socha: - To zamknięty rozdział. Chcę wyciągnąć wnioski, ale do tego nie wracać. Raczej wybiegam myślami do Rio de Janeiro i 2016 roku, gdyż mój sportowy cel, ale i marzenie, czyli medal olimpijski, wciąż pozostaje niezrealizowane. A będą to moje czwarte igrzyska i na pewno ostatnie. Na igrzyskach nie wiodło się pani do tej pory najlepiej, a na mistrzostwach Europy wręcz przeciwnie. Trzy medale indywidualne, do tego każdego koloru, tak samo w drużynie. Całkiem okazały dorobek... - Rzeczywiście lubię tę imprezę, chyba z wzajemnością. Nie potrafię jednak wytłumaczyć, dlaczego spisuję się w niej dużo lepiej niż w mistrzostwach świata czy igrzyskach. Gdybym znała odpowiedź, pewnie lista moich sukcesów byłaby dłuższa. Wydaje się, że wszystko, co robię, jak trenuję ma sens. Zainwestowałam nawet własne pieniądze w wyjazd do USA i treningi pod okiem szablowego guru Edwarda Korfantego, który Amerykanki zaprowadził na szczyt. Pracowałam zawsze ciężko, z sali raczej trzeba mnie wypychać niż na nią zapraszać. W mistrzostwach kontynentu walczę dobrze, a wyniki z MŚ czy igrzysk satysfakcjonują mnie dużo mniej. Zatem, z jakimi nadziejami jedzie pani do Zagrzebia? - Jadę bojowo nastawiona, bo jestem głodna sukcesu. Przed rokiem w ME byłam trzecia, ale już zdążyłam się stęsknić za podium. Na początku sezonu trzykrotnie wdrapałam się na nie w zawodach Pucharu Świata, ale to nie to samo. Podchodzę jednak do wszystkiego spokojnie, bo wiem - nie od dziś czy wczoraj - że z każdym mogę wygrać, ale i przegrać. Taka już jestem. Jak pani oceni obecną dyspozycję? - Nie jestem chyba w tak dobrej formie jak na początku sezonu, ale mam nadzieję, że do poniedziałku to się zmieni (śmiech). Ostatnie występy w PŚ nie były udane, ale... przed rokiem i dwa lata temu było podobnie, a z mistrzostw Europy wróciłam z medalem. Oby historia znów się powtórzyła. W poprzednim sezonie miała pani spore problemy ze zdrowiem, m.in. z wypadającym dyskiem. Czy teraz wszystko jest w porządku? - Poprzedni rok pod tym względem rzeczywiście był dość koszmarny, ale obecnie czuję się świetnie. Nic mi nie dolega, fizycznie i motorycznie jestem super przygotowana. Wszystko jednak zweryfikuje plansza. W szermierce tzw. dyspozycja dnia odgrywa bardzo dużą rolę. Jest pani nie tylko liderką reprezentacji, ale i znacznie przewyższa koleżanki doświadczeniem. - I wiekiem... (śmiech). Drużyna w takim składzie jedzie na ME po raz pierwszy i rzeczywiście czuję się dość dziwnie. Od początku przygody z szablą miałam obok siebie w kadrze Bognę Jóźwiak i Irenę Więckowską. Teraz obie przegrały ze zdrowiem. Młodsze koleżanki, jak Katarzyna Kędziora czy Matylda Ostojska, mają już jednak za sobą występy w dużych imprezach, przed tygodniem dotarły do finału młodzieżowych ME, więc damy radę. Na międzynarodowym poziomie startuje pani już ponad dekadę... - Zdaję sobie sprawę, że czasu nie zatrzymam. Były turnieje do lat 13, 15, 17, a teraz tych poważnych, seniorskich sporo się uzbierało. Nawet już nie liczę. Był początek, więc będzie i koniec sportowej kariery. Choć jeszcze kilka lat startów przede mną, to staram się przygotować na ten moment. W jaki sposób? - Mam świadomość, że sport to nie jest całe moje życie i staram się działać dwutorowo, myśleć o życiu poza planszą. Wtedy kończąc przygodę ze sportem, łatwiej się odnaleźć. Temu m.in. służą moje obecne studia na kierunku stosunki międzynarodowe i dyplomacja. Niedługo planuję praktyki w ambasadach i Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Myślę, że to coś dla mnie. Z racji częstych wyjazdów poznałam świat, wiele kultur, radzę sobie z językami obcymi. Ciągle jest pani też żołnierzem... - W strukturach mundurowych też bym się odnalazła. To jedna z opcji na życie po rozstaniu z szermierką. Na razie jestem starszym szeregowym, ale planuję zostać oficerem. To wymaga jednak dziewięciomiesięcznej nauki w Studium Oficerskim, a na razie nie mogę sobie pozwolić na tak długi rozbrat ze sportem. A nie chciałaby pani szkolić młodzieży? - Nie chcę być trenerem, nie widzę się w tej roli. Także dlatego, że to niewdzięczny i niepewny, szczególnie w polskich warunkach, kawałek chleba. Rozmawiał Paweł Puchalski