Sukcesami Ryszki można by obdzielić co najmniej kilku sportowców, a ich CV i tak budziłoby podziw. By wymienić tylko te najważniejsze osiągnięcia, znakomity pływak w barwach AGH Kraków jest trzykrotnym mistrzem świata w pływaniu osób niewidomych z 2011 w Antalyi, brązowym medalistą mistrzostw Europy w pływaniu osób niepełnosprawnych w Berlinie z 2011, uczestnikiem igrzysk paraolimpijskich w Pekinie i Londynie, a także wielokrotnym mistrzem Polski. Owszem, właściciel klubu nie miał obowiązku wiedzieć z jak utytułowanym sportowcem ma do czynienia. Dlatego Ryszka by od razu wytrącić ewentualny argument, że jest niesamodzielną osobą niewidomą, krótko przedstawił swoje osiągnięcia. "Przed spotkaniem postanowiłem napisać do właściciela maila, gdzie starałem się pokazać, że mówiąc wprost nie urwałem się z choinki. Podałem kilka linków mówiących o tym, że jako pływak byłem na dwóch igrzyskach, zdobywałem medale mistrzostw świata i Europy, a po zakończonej karierze pływackiej zacząłem zajmować się piłką nożną, która pozwala mi się spełniać jako sportowiec" - przedstawił sprawę sportowiec, publikując długi wpis na Facebooku. "Tu nie chodzi o to żeby się chwalić. Chciałem tylko pokazać, że to, co powtarzam na każdym kroku ‘nie widzę przeszkód’ jest prawdziwe" - kontynuował Ryszka. Oczywistym jest, że aby wspiąć się na taki poziom zawodowstwa, jaki prezentował Ryszka, niewidomy mężczyzna już w młodym wieku musiał ciężko pracować nad swoim organizmem, wykonując tytaniczną pracę również w siłowni. I pomyśleć, że pierwszy kontrakt z nowo otwartą placówką nie zapowiadał takiego rozczarowania. Ryszka zadzwonił, umówił się na pierwsze spotkanie i od razu powiadomił, że jest osobą niewidomą. Nazajutrz stawił się o umówionej godzinie, został oprowadzony przez pracowniczkę, a na koniec podpisano z nim umowę. "Wszystko wydawało się być super. Tu właśnie zaczyna się cała historia" - tłumaczy pływak. Nieoczekiwany problem pojawił się już po kilku godzinach, gdy niespodziewanie zadzwonił menedżer klubu, który chciał się upewnić, czy nowy klient jest osobą niewidomą. "Zapytał czy ja będę przychodził z jakimś opiekunem, ponieważ oni nie są w stanie zapewnić mi opieki na miejscu, że cytuję "może mi sztanga spaść na nogę" i później mogę się domagać od nich odszkodowania" - opisuje. Niczego nie zmieniło spotkanie z właścicielem klubu, o które poprosił sam zainteresowany, w obecności menedżera. Padły te same argumenty o niemożliwości zapewnienia bezpieczeństwa, choć Ryszka dwoił się i troił. "Starałem się im przybliżyć trochę jak żyją osoby niepełnosprawne. Uważam, że to właśnie w interesie takich osób powinno być zwiększanie świadomości na temat ich funkcjonowania. Niestety mimo moich prób opowiadania o tym, że normalnie ćwiczyłem sam w tego typu miejscach, nie udało mi się przekonać panów do mojego zdania. Odpowiedziałem, że nie mam żadnego opiekuna, ale mam prawo iść poćwiczyć wtedy, kiedy mam na to ochotę. Sprawa stanęła na tym, że umowa zostaje rozwiązana i ja do klubu nie będę przychodził" - stwierdził 26-latek. Ryszka postanowił nagłośnić problem, aby osoby "umownie nazywane pełnosprawnymi" mogły dowiedzieć się, że mimo dysfunkcji człowiek jest w stanie żyć normalnie. Jakakolwiek niepełnosprawność nie powinna być powodem do ograniczeń. "Powiem szczerzę, że fatalnie się z tym czuję. Ja po prostu nie zgadzam się na wykluczenie społeczne, które w tej sytuacji po prostu nastąpiło. Kierując się tokiem rozumowania osób z klubu to ja nie mogę sam jechać autobusem, bo kierowca może się bać tego, że mi się coś stanie? Nie mogę zamówić taksówki, bo kierowca nie weźmie za mnie odpowiedzialności? Do restauracji też nie mogę iść, bo obsługa będzie się bać, że sobie utnę palec? Takiemu czemuś mówię stanowcze nie. Zależy mi na tym, żeby po prostu móc żyć normalnie, a opisana przeze mnie sytuacja normalna nie jest" - podsumował dwukrotny paraolimpijczyk. Niezwykle budujący jest oddźwięk, jaki towarzyszy sprawie, o czym cały czas przekonuje się bohater tej bulwersującej historii, komentując jej epilog specjalnie dla Interii. "Kontaktowali się ze mną właściciele klubów z różnych miejsc w Polsce i mówili, że przyjęliby mnie z otwartymi ramionami. Odzywali się także trenerzy siłowni i specjaliści od dietetyki, nawet zagraniczni, wyrażając wolę personalnych przygotowań. Mam nadzieję, że jeśli jeszcze kiedyś dojdzie do takiej sytuacji, to właściciel klubu kilkakrotnie zastanowi się nad decyzją". AG Obserwuj autora na <a href="https://twitter.com/arturgac" target="_blank">Twitterze</a>