INTERIA.PL: W tym sezonie z gracza drugiego planu, zadaniowca, miał stać się pan zawodnikiem, która odgrywa kluczową rolę w zespole. Czy ten proces już się dokonał i jest pan teraz prawdziwym liderem Phoenix Suns? Marcin Gortat: - Przede wszystkim zacznijmy od tego, że już w poprzednim sezonie nie byłem zawodnikiem drugoplanowym. Przebiłem się do pierwszej piątki, co automatycznie postawiło mnie w roli jednego z filarów zespołu. Moim zadaniem na ten sezon było zrobienie kolejnego kroku do przodu. Pokazanie, że jestem zawodnikiem wartościowym. Chciałem udowodnić, że moje statystki z zeszłego sezonu nie były żadnym przypadkiem. Czy zostałem liderem Suns? Myślę, że jakimś liderem już jestem, ale jeszcze przede mną dużo pracy, aby być gwiazdą, graczem formatu lidera i kimś, kto może w pojedynkę pociągnąć Suns. Do tej pory najmocniejszą pana stroną była gra w defensywie. Teraz widać, jak bardzo poprawił się pan w ofensywie. Czy to dzięki wspólnym treningom z Hakeemem Olajuwonem? To, według mnie, środkowy, który w całej historii koszykówki, był najlepszy w ofensywnych manewrach podkoszowych. Zgadza się pan z taką opinią? - Jak najbardziej. Hakeem Olajuwon był najlepszym podkoszowym zawodnikiem w całej historii NBA. Miał najlepsze zwody, które sam wymyślił i opracował. A czy ja poprawiłem grę ofensywną dzięki niemu? Na pewno miał duży wpływ na to, że prezentuję się dzisiaj, jak się prezentuję. Nie zapominajmy również, że sporo czasu poświęciłem w wakacje na treningi indywidualne. Bardzo dużo rzucałem, ćwiczyłem pod koszem. Teraz zbieram tego efekty. Jak odebrał pan fakt, że został kandydatem do udziału w meczu gwiazd? Jak ocenia pan swoje szanse na występ w tym spotkaniu? Czy jest to dla pana ważne? - Zostać kandydatem do udziału w meczu gwiazd to wielka sprawa, jednak uważam, że teraz mam na to małe szanse, gdyż jest to pierwszy sezon, w którym pełnię rolę startera. Występ w meczu gwiazd jest jednym z moich celów do których dążę. Zdaję sobie sprawę, że udział w tegorocznym All Star Game jest prawie niemożliwy, wybór zawodników jest uzależniony od głosowania fanów. Być może z pomocą kibiców z Polski, kiedyś będę miał szanse spełnić swoje marzenie. Gdyby miał pan do wyboru - udział w All Stars Game czy awans Phoenix do fazy play off, co by pan wybrał? - Bez cienia wątpliwości awans z moją drużyną do play off. Długo czekaliście na rozpoczęcie sezonu, teraz nadrabiacie stracony czas, grając praktycznie bez przerwy? Jak pan fizycznie i psychicznie znosi trudy tego zwariowanego sezonu? Czy z pana kciukiem już wszystko OK? - Sezon rzeczywiście daje nam w kość. Trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym, aby to wytrzymać. Jak na razie radzę sobie bardzo dobrze pod względem fizycznym. Robię dużo ćwiczeń na nogi, wzmacniam je, aby mieć siłę i wytrzymałość. A jeśli chodzi o psychikę, to staram się zablokować na wszystkie rzeczy z zewnątrz. Koncentruję się na tym, co dla mnie jest najważniejsze, czyli na koszykówce. A mój kciuk jest już w 99 procentach sprawny. Trzeba jeszcze poczekać tydzień, dwa, aby uznać, że ta kontuzja jest już w pełni wyleczona. Od meczu, gdy złamałem kciuk, minęło pięć tygodni, a pełny zakres rehabilitacji trwa sześć. Dla waszego zespołu, który jest przez niektórych szyderczo nazywany "country for old men" (kraina dla starszych facetów), taki intensywny terminarz jest wyjątkowo uciążliwy i chyba odbija się na wynikach? - Szczerze mówiąc wielu chciałoby mieć taki zespół. Steve Nash ma 40 lat, a jest pierwszym podającym w lidze i jednym z najlepszych strzelców. Takiego zawodnika jeszcze niejeden zespół przyjąłby do siebie z otwartymi rękoma. A terminarz jest na pewno napięty i nie pomaga nam to. Rzeczywiście jesteśmy zespołem z kilkoma weteranami, którzy grali na wysokim poziomie przez wiele lat. Prawda jest taka, że wszystkie starsze zespoły cierpią w tym roku. Popatrzymy na Dallas czy Boston. Alvin Gentry czy Stan Van Gundy - czym się różnią? Który jest według pana lepszym trenerem? - Ciężko mi stwierdzić, który jest lepszy, każdy z nich prezentuje coś innego. Alvin Gentry bardziej przykłada się do ofensywy, Stan Van Gundy do defensywy. Mają inne techniki motywacyjne, dlatego ciężko stwierdzić, który z nich jest lepszy. Obaj są dobrzy na swój sposób i od obydwu wiele się nauczyłem. Kto pana zdaniem jest głównym faworytem tego sezonu? - Po raz pierwszy mistrzostwo wywalczy LeBron James i Miami Heat osiągną swój główny cel. Mimo że jeszcze nie są najlepszą ekipą, to już prezentują się bardzo dobrze. To jest początek ich dominacji.