Stoch poszybował na odległość 123,5 metra, jednak przy lądowaniu popełnił błąd i upadł. Wyglądało to groźnie, ale na szczęście nic poważnego się nie stało. "Nie widziałem, co się stało. Sprawdziłem, że Kamil fajnie wyszedł z progu i... zacząłem wiązać buty. I nagle patrzę, że leży i nie rusza się. Wystraszyłem się, bo przecież latem miał kontuzję barku" - stwierdził Małysz. "To był mój głupi błąd. Przy lądowaniu zakantowała mi narta, zbyt mocno ją wygiąłem i już nie mogłem jej przyciągnąć" - relacjonował Stoch. "Mocno uderzyłem prawym barkiem o zeskok. Wolałem najpierw sprawdzić, czy wszystko z nim jest w porządku i dopiero potem wstać" - dodał.