"Gdyby udało mi się przerzucić Roberta Hartinga, pokazałbym gest Kozakiewicza" - powiedział wicemistrz świata. Podopieczny Witolda Suskiego prowadził rekordem Polski 69,15. W szóstej próbie Niemiec uzyskał 69,43. "Zdenerwowałem się, gdy Niemcy zaczęli gwizdać, jak wchodziłem do koła w ostatniej próbie. Gdybym przerzucił Hartinga to pokazałbym gest Kozakiewicza i mogliby mi nawet odebrać ten złoty medal" - mówił w czwartek po ceremonii dekoracji. Oceniając swój występ uznał, że wynik jest kosmiczny. "Nie byłem na to przygotowany i nie wiem, dlaczego osiągnąłem taką odległość. Fajnie to zrobiłem technicznie, ale tak mało zabrakło do złota. Miałem zostać mistrzem świata. Mieliśmy już opracowany scenariusz. Jaki? Usain Bolt by się tego nie powstydził. Jednym z pomysłów było, bym zrobił znak Bolta, ale w drugą stronę. O szczegółach nie będę mówił, poczekam do mistrzostw świata za dwa lata". Gdy obserwuje się rywalizację dyskoboli, wydaje się, że wszyscy trzymają się razem. Poklepują się po plecach, rozmawiają. Tylko mistrz olimpijski i świata z Osaki Estończyk Gerd Kanter jest na uboczu. "Nie przepadamy za nim. Dlaczego? Śmiejemy się, że piwa nie pije. Żartuję. Mam wielu znajomych, którzy nie piją alkoholu i wszystko jest ok. Jest kilka powodów. Na przykład stworzył stronę internetową "Team 75 metrów plus". To jest najstarszy rekord świata w lekkiej atletyce. On chce go pobić. Mówi, że era Virgilijusa Alekny skończyła się i teraz jest jego czas. Tak wcale nie jest, on nie jest najlepszy" - ocenił. Jeszcze na dwa tygodnie przed mistrzostwami nie było wiadomo, czy Małachowski zdoła wyleczyć bolący go od maja palec wskazujący rzucającej ręki. Zastanawiał się nawet nad wycofaniem z imprezy. Przekonał go jego fizjoterapeuta, niegdyś znakomity dyskobol Andrzej Krawczyk. "On jest niepoprawnym optymistą i zawsze, obojętnie co się dzieje, ciągle mi powtarza, że będzie dobrze" - powiedział 26-letni wicemistrz olimpijski z Pekinu. Osiągane przez niego w ostatnim okresie wyniki nie wskazywały na to, że Polak jest w dobrej dyspozycji. Wydawało się, że w Berlinie może mieć problemy. "Mistrzostwa świata zdarzają się raz na dwa lata. Całkiem inaczej człowiek do tego podchodzi, jest inna adrenalina, presja. To nie jest mityng, w którym jak coś nie wyjdzie, to za tydzień jest następny i można się poprawić. Tu każdy walczy" - podkreślił. Małachowski nie jest przekonany o tym, że zabieg operacyjny, który początkowo był zaplanowany po zakończeniu sezonu, jest konieczny. "Spotkam się z doktorem Robertem Śmigielskim i porozmawiam z nim na ten temat. Nie wiem, czy jest sens, bo palec mnie już nie boli".