Blisko 46 lat temu, w 1963 roku Polacy odnieśli we wrocławskiej Hali Stulecia największy sukces w historii męskiej koszykówki, zdobywając srebrny medal mistrzostw Europy. 13 października biało-czerwoni, prowadzeni przez trenera Witolda Zagórskiego, przegrali w finale z ZSRR 45:61. Dzień wcześniej Polacy odprawili z kwitkiem w półfinale Jugosławię 83:72, mającą w składzie najlepszego strzelca turnieju Radivoje Koraca (średnia 26,6 pkt). "Sukcesem sportowym będzie udział Polski w ćwierćfinałach w Katowicach. Potem wszystko się może wydarzyć. Bardzo ważny jest start - mecze w pierwszej fazie grupowej, nie tylko spotkanie z Bułgarią. Liczyć się będzie każde zwycięstwo, bo wyjście z grupy z dwoma wygranymi daje handicap w Łodzi, gdzie będą bardzo trudni rywale" - powiedział Łopatka. Koszykarze w 1963 roku nie czuli tak wielkiej presji medialnej jak obecny zespół trenera Muli Katzurina. "Presja jest zawsze, gdy jest się gospodarzem imprezy, ale takiego ciśnienia medialnego jak obecnie nie czuliśmy. Nie mieliśmy żadnej ochrony, do Hali Ludowej chodziliśmy na piechotę przez park. Mieszkaliśmy w domu przypominającym kształtem łódź, a pokoje wyglądały jak kajuty. Graliśmy z meczu na mecz lepiej, kibice bardzo nam pomagali. Hala była znakomicie przygotowana. Światło padało prostopadle na parkiet, więc każdy z ośmiu tysięcy kibiców doskonale wszystko widział" - dodał. Mieczysław Łopatka widzi różnicę między koszykówką z 1963 roku i tą z XXI wieku. "Drużyna prowadzona przez Katzurina to nowy zespół, który wcześniej w tym składzie nigdy nie występował. My mieliśmy stabilny skład przez kilka lat, zmieniało się dwóch - trzech zawodników. Przygotowywaliśmy się do mistrzostw przez trzy - cztery miesiące. Teraz kadra miała na przygotowania miesiąc. Obecnie poziom uczestników mistrzostw jest bardziej wyrównany. Trudno przewidzieć kto zagra w decydującej fazie. Oczywiście wiadomo, że mocni są Rosjanie, Litwini, Francuzi - jeśli wywalczą awans w dmumeczu z Belgią, ale wszystko zależy w jakich przyjadą składach. W 1963 roku zespołami w zasadzie poza zasięgiem innych były Jugosławia i ZSRR. Taką potęgą dziś jest dla mnie tylko Hiszpania" - dodał były reprezentant Polski. Gwiazdami reprezentacji Polski lat sześćdziesiątych, która w kolejnych dwóch ME, w 1965 w Moskwie i 1967 w Helsinkach, zdobyła brązowe medale, byli oprócz Łopatki, Kazimierz Frelkiewicz, Jerzy Piskun, Janusz Wichowski. Z dwunastki, która wywalczyła srebrny medal, odeszło już na zawsze trzech zawodników - Bogdan Likszo, Marek Sitkowski i Andrzej Nartowski. "To były niesamowite dwa tygodnie. Pamiętam szczególnie mecz z NRD rozgrywany o dziewiątej rano. Myśleliśmy, że będziemy grać przy pustych trybunach. Wychodzimy na parkiet, a tam prawie komplet. W meczu z Rumunią przeżywaliśmy kryzys, męczyliśmy się niesamowicie i wygraliśmy w zasadzie dzięki wspaniałemu dopingowi kibiców. W finale z ZSRR mecz nie był tak jednostronny jak w grupie, zbliżyliśmy się nawet na cztery - pięć punktów" - dodał. "To były niezapomniane mistrzostwa. Do tej pory koledzy dziennikarze powtarzają mi, że takiego turnieju jak we Wrocławiu nie było później nigdy. Wspominają niesamowitą organizację i punktualność. Jeśli autobus miał odjechać spod hotelu o 9.59 to rzeczywiście odjeżdżał" - powiedział PAP Łukasz Jedlewski, dziennikarz od lat relacjonujący mecze koszykówki, który komentował w telewizji spotkania ME w 1963 roku. "W Belgradzie, dwa lata przed mistrzostwami wrocławskimi Polska zajęła dziewiąte miejsce, więc w 1963 roku tak naprawdę nie byłoby wiadomo czego można oczekiwać. Polacy od początku grali wspaniale - porażka różnicą 10 punktów z ZSRR w pierwszej fazie to był już sukces. Potem wygrywaliśmy łatwo z Francją, Hiszpanią, w końcu w półfinale z Jugosławią. Trener Zagórski nie miał asystenta, ale z tyłu, podpowiadał mu nieoficjalnie znakomity Władysław Maleszewski, czyli popularny +Wołodia+, który z Legią Warszawa w latach sześćdziesiątych zdobył cztery mistrzostwa Polski" - dodał Jedlewski. "W finale kibice gwizdali na zawodników ZSRR, ale to nie miało politycznego kontekstu. Koszykarze ZSRR byli poza zasięgiem. Przewaga pod koszem środkowego Janisa Kruminsza, Łotysza mającego 218 centymetrów wzrostu, była niesamowita. Był wolny, człapał po parkiecie, ale centymetry i zasięg ramion dawały mu ogromną przewagę" - przypomniał dziennikarz.