Prawie dziewięć milionów funtów będzie kosztowała kampania informacyjna, która ma na celu zmienić przyzwyczajenia londyńczyków w podróżowaniu po mieście w trakcie igrzysk. W stolicy pojawiły się specjalne plakaty i drogowskazy. Nie zabraknie ogłoszeń w gazetach i stacjach radiowych. Organizatorzy rozsyłają zapytania do przedsiębiorstw, czy na czas olimpiady zatrudnione przez nie osoby mogłyby świadczyć pracę z domu lub chociaż w elastycznych godzinach. Na rozładowanie popołudniowego szczytu komunikacyjnego proponują, by zamiast wracać prosto do domu ludzie "wpadali gdzieś na piwo". W ten sposób powroty rozłożyłyby się w czasie. Złośliwi, zwani przez burmistrza Londynu Borisa Johnsona "Olimpo-sceptykami", pytają, czy organizatorzy mają jakieś pomysły - alkoholowe lub inne - na poranny szczyt. Ratusz zwraca uwagę, że na usprawnienie transportu publicznego w Londynie wydano astronomiczną kwotę 6,5 miliarda funtów. W zwykły dzień komunikacja miejska realizuje łącznie 12 milionów kursów, w trakcie igrzysk ma ich być jeszcze o trzy miliony więcej. Perspektywą dodatkowej pracy nie są jednak zachwyceni kierowcy i pracownicy metra. Ci drudzy mieliby dostać jednorazowe rekompensaty w wysokości ok. 500 funtów. Związki zawodowe uważają, że jest to za mało. - Jedyne, czego oczekujemy, to sprawiedliwego wynagrodzenia całego personelu, który będzie zaangażowany w to olbrzymie przedsięwzięcie - powiedział szef związku Bob Crow. Negocjacje wciąż trwają, a jednym z największych zmartwień organizatorów jest perspektywa przekroczenia zaplanowanego budżetu. Limit wynosi 9,3 mld funtów, a z tej kwoty nie zagospodarowano tylko 500 mln.