Obie drużyny spotkały się pierwszego dnia rozgrywek - w Bełchatowie, bo tam wówczas gospodarzem był ŁKS, łodzianie przegrali aż 0:5. Do 20. minuty to właśnie ŁKS był stroną dominującą, miał okazje bramkowe, ale ich nie wykorzystał. Kto wie, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby wtedy padł gol. W całej pierwszej rundzie Lech nie zdobył nawet jednego punktu w sytuacji, gdy jako pierwszy tracił gola. Poznaniacy w Bełchatowie przetrwali jednak trudne chwile, a później tercet Rudniew - Stilić - Możdżeń rozłożył ŁKS na łopatki. Wtedy Lech był liderem, a fachowcy już widzieli w nim mistrza Polski. Rzeczywistość okazała się jednak dużo bardziej brutalna - impet "Kolejorza" słabł z meczu na mecz, a ostatnio ustał całkowicie. Lech nie wygrał pięciu kolejnych spotkań, od 476 minut nie zdobył nawet bramki. Pod znakiem zapytania stanęła nawet dalsza praca w tym klubie trenera Jose Mari Bakero. Wydaje się, że Hiszpana mogą nie uratować nawet dwie wygrane w dwóch ostatnich tegorocznych meczach. Wszystko dlatego, że były gracz Barcelony jest wrogiem nr jeden trybun, a kibice to jeden z głównych sponsorów klubu. Jeśli Bakero nie znajdzie sposobu na drugi z łódzkich zespołów (przed tygodniem przegrałem 0-1 z Widzewem), jego los na pewno będzie już przesądzony. Piłkarze Lecha zapowiadali, że od początku postawią na atak - tak aby do 20. minuty strzelić gola. Bakero twierdzi, że jego podopiecznym czasem brakuje agresji. - Chodzi mi o agresję sportową, pozytywną. By w każdym podaniu, ataku było więcej siły - opowiada. - Musimy wyjść na boisko z sercem i wolą walki. Przygotowaliśmy się do tego meczu, oglądaliśmy mecze ŁKS, przełożyliśmy to na boisko treningowe. W sobotę musimy to jeszcze wykonać w meczu. Zawsze mówię, że nie wierzę w pecha, ale trochę szczęścia też potrzebujemy - przyznaje szkoleniowiec Lecha. Dla Semira Stilicia rozmiary wygranej nie są ważne. - My potrzebujemy jakiegokolwiek zwycięstwa, nie musi być ono wysokie. Trudno po tylu spotkaniach bez bramki oczekiwać, że nagle powtórzymy wynik z Becłchatowa. Ale stać nas na dobrą grę, ja w to wierzę - przyznaje Bośniak. W składzie poznańskiej ekipy można spodziewać się co najmniej jednej istotnej zmiany - z powodu kontuzji w ostatnim tygodniu nie trenował Hubert Wołąkiewicz. Teoretycznie Bakero mógłby postawić na taki sam wariant, na jaki postawił w drugiej połowie spotkania z Widzewem. Wtedy za kontuzjowanego Wołąkiewicza wszedł Marciano Bruma, który zajął miejsce na prawej stronie boiska, a Grzegorz Wojtkowiak został przesunięty do środka. Tyle, że choć Bruma starał się angażować w ataki "Kolejorza", to za swój występ dostał niskie oceny. Dlatego bardziej prawdopodobna jest gra Manuela Arboledy, który wróciłby do Ekstraklasy po prawie czteromiesięcznej przerwie. - Manu odczuwa jeszcze pewien dyskomfort po kontuzji, ale grał z nami już tyle razy, że ta zmiana nie będzie odczuwalna - zapewnia kapitan Lecha Grzegorz Wojtkowiak. Na ławce rezerwowych może też usiąść bardzo niedokładny w ostatnim czasie Siergiej Kriwiec. Więcej problemów ma trener ŁKS Ryszard Tarasiewicz. W jego zespole na pewno nie zagrają pauzujący za kartki Marek Saganowski i Michał Łabędzki oraz kontuzjowany Paweł Golański, niepewny jest też występ Antoniego Łukasiewicza. Można się więc spodziewać, że w ataku łodzian zagra tym razem Marcin Mięciel, zaś Łabędzkiego w defensywie zastąpi Dariusz Kłus. Pytanie, czy łodzianie zdołają zrewanżować się lechitom za klęskę z lipca czy też pozwolą rywalom uwierzyć, że jednak są w stanie zdobywać bramki i wygrywać. Odpowiedź - już dzisiaj. Początek meczu w Poznaniu o godz. 18.