Teraz mogę już umrzeć spokojnie - pamiętam słowa Jose Luisa Nuneza, wieloletniego prezesa Barcelony, wypowiedziane, gdy w 1992 roku jego klub zdobył Puchar Europy po raz pierwszy. Joan Laporta będzie umierał dwa razy spokojniej. Jeśli chodzi o sukcesy w najważniejszych europejskich rozgrywkach jest zdecydowanie najlepszym prezesem Barcy. Człowiek o powierzchowności Johna Kennedy'ego dał Katalonii dwa triumfy w Champions League (Paryż 2006 i Rzym 2009) lecząc odwieczny kompleks wielkiego klubu skazanego na porażki i życie w cieniu lokalnego rywala z Madrytu, który europejskich triumfów miał zawsze nadmiar (wygrał pięć początkowych edycji PE). Dzięki Laporcie Barca przezwyciężyła gigantyczny kryzys, w jaki wpędził ją Joan Gaspart, szowinista kataloński mający ciężką i nieszczęśliwą rękę do transferów. Budował swoją pozycję na niechęci do Realu, a na średnich piłkarzy wydawał krocie. O wychowanków słynnej szkółki La Masia nie dbał, wyrzucił 200 mln euro na graczy w typie Geovanniego (21,3 mln), Rochembacka (14,6 mln), Christanvala (16,7 mln), Anderssona (7,9 mln), Savioli (35,9 mln), Overmarsa (32,2 mln), Gerarda (21 mln). Nie wszyscy byli piłkarzami złymi, ale wszyscy solidnie przepłaconymi. To właśnie porażka Gasparta była początkiem triumfu Laporty, który odcinając się od kampanii negatywnej (atakowania Realu) zbudował pozytywną koncentrując się na sile Barcelony. Dziś ma najlepszy zespół na świecie - kochany lub w najgorszym razie podziwiany. CZYTAJ DALEJ I DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!