Słowa zachłyśniętego półfinałowym meczem z Niemcami Mario Balotellego, który obiecywał zdobyć w Kijowie cztery gole, brzmią dziś przewrotnie, a nawet tragikomicznie. Dla Gianluigi Buffona to musiał być koszmarny wieczór, choć akurat legendarny bramkarz Juventusu do końca zachował klasę i spokój. Wyższość Hiszpanów do tego stopnia nie podlegała dyskusji, że w pewnej chwili kapitan Italii po prostu przyjął ją do wiadomości. Emocje dla milionów ludzi śledzących najważniejszy mecz w 2012 roku skończyły się przedwcześnie, już w 65. min wraz z urazem Thiago Motty. Znaleźli sposób na "niebieski mur" Włosi nie zasłużyli na klęskę w finale, tak jak Hiszpanie sumiennie zapracowali na swoje cztery gole. Nikt nie oczekiwał sensownej diagnozy od ekscentrycznego piłkarza Manchesteru City, ale słowa Jonachima Loewa na temat przemijającej potęgi mistrzów świata, wydawały się wszystkim uwagą adekwatną do postawy drużyny Vicente del Bosque. Nawet jej lider Xavi Hernandez przyznawał się do zbyt małego udziału w grze, na Euro 2012 przyćmili go Andrea Pirlo, czy Mesut Oezil. Wczoraj znowu wzniósł się na szczyty, jeszcze raz pociągając za sobą kolegów. Hiszpania wygrała mistrzostwa bez Puyola i Villi, dziś rywale muszą liczyć na to, że 32-letni rozgrywający Barcelony osłabnie do mundialu w Brazylii. Euro 2012 mogło się skończyć dla Hiszpanów w półfinale. Gdyby przegrali karne z Portugalią, nikt nie miałby poczucia, że żegnamy najlepszą drużynę. Perspektywa po meczu w Kojowie jest całkowicie odmienna. Najwyższe zwycięstwo w finale mistrzostw Europy jest tylko kolejnym dowodem na unikalność tej generacji hiszpańskich piłkarzy. Cztery lata temu notoryczni przegrani obrali nowy kurs i nauczyli się zwyciężać. Każdy kolejny mecz z Włochami zdawał się jednak obnażać słabości tiki-taki. Dopiero wczoraj Hiszpanie znaleźli sposób na "niebieski mur" nękający ich od igrzysk w Rzymie w 1920 roku. Od wejścia Pedro, do zmiany Fabregasa na Torresa, czyli między 58. a 74. min finału na placu gry znajdowali się wyłącznie gracze Realu i Barcelony. Klubów, których bezpardonowa rywalizacja przez lata była przekleństwem dla reprezentacji kraju. Permanentny stan braku spójności w szatni torpedował nadzieje pokoleń hiszpańskich kibiców i piłkarzy. W wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że przełomem stała się przyjaźń dwóch ludzi. Xavi Hernandez i Iker Casillas, czyli w Kijowie dwaj najlepsi gracze na boisku, potrafili wznieść się ponad ślepą lojalność wobec klubów, w których się wychowali. Bramkarz Realu i pomocnik Barcelony z pomocą Vicente del Bosque ocalili chemię w zespole mistrzów świata nawet w czasach, gdy po przyjściu Jose Mourinho do Madrytu Gran Derbi znów stało się synonimem wojny. Pociągnęli za sobą znacznie mniej rozsądnych, takich jak Gerad Pique i Sergio Ramos. Ci stworzyli najlepszą parę stoperów na Euro 2012, to między innymi dzięki nim Casillas kapitulował zaledwie raz, nie licząc serii rzutów karnych w półfinale z Portugalią. Kiedy w 59. min inauguracyjnego spotkania w grupie C Antonio di Natale zdobywał gola dla Włoch, trudno było wyobrazić sobie tak świetlaną przyszłość obrońców tytułu. "Bezpłodny futbol" (według Mourinho) przyniósł potem Hiszpanom aż 12 bramek bez straty choćby jednej. Wyjściowe ustawienie bez klasycznego środkowego napastnika nie przeszkodziło Fernando Torresowi zdobyć tytułu króla strzelców Euro 2012. "Hiszpania, a dopiero potem cała reszta" Tak naprawdę główną przyczyną nagłego zwrotu losów reprezentacji Hiszpanii stało się rewolucyjne podejście do gry w defensywie polegające nad kontroli nad piłką i w wypadku straty, natychmiastowym, wysokim pressingu. W fazie pucharowej trzech ostatnich wielkich turniejów Iker Casillas nie przepuścił ani jednej bramki. Trwa to już 990 minut! "Hiszpania, a dopiero potem cała reszta" - mówił przed finałem w Kijowie Buffon przypominając, kto był tak naprawdę punktem odniesienia na Euro 2012. Wygląda na to, że "La Roja" posiadła na dłużej zwycięską formułę i mundial w Brazylii zacznie się pod takim samym hasłem. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2360397">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>