Zapowiadał się na następcę Tomasza Golloba. Wywalczył srebro Drużynowych Mistrzostw Świata (2001 r.) i Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów (2000). Świetnie zapowiadającą się karierę brutalnie przerwał wypadek podczas meczu ligi szwedzkiej w czerwcu 2003 roku. Jednak "Cegła" właśnie wtedy pokazał charakter wielkiego sportowca. Wypracował sobie pozycję świetnego eksperta żużlowego, działa na rynku kapitałowym, a wiele klubów kusi go różnymi funkcjami - od prezesury począwszy. INTERIA.PL: Z dnia na dzień musiał pan całkowicie przestawić swoje życie. Zdecydowana większość sportowców ma problemy, aby odnaleźć się w życiu po sporcie. Szukają nowych impulsów, bo wciąż potrzebują silnych bodźców. - Jak na przykład gra na giełdzie... Tak było w pana przypadku? - Tak i przyznam, że trochę przypominało mi to atmosferę żużla. Ale rzeczywiście, można wymieniać sporo przykładów sportowców, którzy nowe impulsy odnaleźli na przykład w barze. Zwłaszcza wśród zawodników, którzy kończyli kariery kilkanaście lat temu. Wtedy sportowcy kończący karierę mieli mniejsze możliwości. Sądzi pan, że teraz będzie się to zmieniać na korzyść? - Nie wiem, bo w dalszym ciągu jest wiele przykładów złego prowadzenia młodych zawodników. Obecna sytuacja na pewno sprzyja jednostkom, które dysponują nieograniczonymi budżetami i możliwościami. Oni łatwo odnajdą się w każdej sytuacji. Z pozoru wszystko wydaje się w porządku. Na stadionie wydaje się, że są gwiazdami, a gdy gasną światła, zostają sami. Tymczasem przytrafia się kontuzja czy słabsza forma i gdy dojdzie do tego jakiś impuls, próbują nawet popełnić samobójstwo. W żużlu przerabialiśmy to wielokrotnie. Bazując na własnym doświadczeniu uważa pan, że można wypracować jakiś system pomocy, aby uniknąć takich sytuacji, czy raczej jest to kwestia, z którą każdy musi poradzić sobie sam? - Ciężko byłoby rozwiązać ten problem systemowo. Najważniejsze, aby o tym mówić i przygotowywać sportowców do takich sytuacji. Chodzi mi zwłaszcza o młodych zawodników. Osiemnasto-, dziewiętnastoletni ludzie to już często zawodowcy z wielkimi kontraktami, od których dużo się wymaga. Wielka rola spoczywa na trenerach, opiekunach, bo oni są z zawodnikami najbliżej i widzą co się dzieje. Każdy sportowiec musi wiedzieć, że za sukcesami kryje się pot, łzy a czasem rodzinne tragedie, bo tryb życia sportowca wymaga dużych wyrzeczeń i nie każdy jest w stanie to wytrzymać. Skąd w panu tyle sił? Zawsze je pan miał, czy wyzwolił je wypadek? - Nie uważam siebie za szczególny przykład silnego człowieka. Trudno wskazać jedną osobę, dzięki której mi się udało przez to przejść, ale najbliżsi bardzo mi pomogli. Gdyby wypadek przytrafił mi się kilka lat wcześniej, to byłoby mi ciężej. Zahartowały mnie doświadczenia z czasu, kiedy startowałem, bo przecież wtedy też nie zawsze wszystko było super. Gdy musiał pan przestawić swoje życie, nie czuł pan potrzeby przekreślenia wszystkiego co związane z żużlem? Nie myślał pan żeby sprzedać motocykle, a wszystko co mogłoby przypominać żużel spakować i głęboko schować? - Nie. Był moment, w którym poświęcałem mniej czasu żużlowi, ale nie ze względu na wypadek. Nie czułem specjalnej potrzeby, ale nie miałem też czasu, bo przechodziłem rehabilitację. Później okazało się jednak, że nie mogę bez tego żyć. Bardzo chciałbym się ścigać. Brakuje mi tego, ale ten brak nie rodzi we mnie rozpaczy. Dla jednych psycholog w sporcie to już dziś konieczność, dla innych to zwykłe naciąganie. Jak pan sądzi? - Psycholog może spełnić pozytywną rolę, ale nie jest to regułą. Jeśli weźmie się pierwszego lepszego psychologa, posadzi przed zawodnikami, to trudno oczekiwać efektów. Ważne, aby obie strony dobrze się rozumiały. Po takich rozmowach sportowiec może być silniejszy i odważniejszy, a właśnie o to chodzi. Rozmawiał: Mirosław Ząbkiewicz