Wydaje się, że z łatwością dostaliście się do półfinału. Mecz ze Słowacją ułożył się dla was idealnie - szybkie 3:0 i możecie pakować się do Wiednia, gdzie odbędzie się walka o medale. Krzysztof Ignaczak: - To było nietypowe spotkanie, ale zagraliśmy spokojnie i konsekwentnie, co dało nam wygraną. Należą się pochwały całej drużynie, że zaprezentowaliśmy się w każdym elemencie bardzo dobrze. To zasługa nie tylko nas, zawodników, ale całego sztabu. Taktycznie byliśmy świetnie przygotowani, co zresztą było widać. Spodziewaliśmy się wprawdzie dłuższej batalii, ale złamaliśmy ich szybko i małym kosztem energii dostaliśmy się do półfinału. Droga do najlepszej czwórki turnieju nie była jednak łatwa. Czy zatem podchodziliście do meczu ze Słowakami z większym spokojem niż do barażowego z Czechami? - Na pewno z większą koncentracją i mobilizacją, bo wiedzieliśmy, że będzie to jeden z najważniejszych meczów w tych mistrzostwach. Słowacy to chyba największa niespodzianka turnieju. W fazie grupowej nie przegrali ani jednego meczu, pokonując chociażby Bułgarię. - To zespół, który potrafi grać dobrze, ale nie przez cały turniej. Wiedzieliśmy o tym. Pierwsze dwa spotkania zagrali na fantazji, uwierzyli w siebie, pojawiła się wiara w sukces. W czwartek nie sprostali jednak presji i grze o najwyższe cele. Została ostatnia prosta. Walka o medale nabiera tempa. W sobotę w Wiedniu przedostatnia przeszkoda - Włosi. Jak pan może opisać ten zespół? - To bardzo mocna drużyna, w zeszłym roku zajęli czwarte miejsce w mistrzostwach świata, w tym sezonie wygrali Memoriał Wagnera. Kilkakrotnie z nimi graliśmy, znamy ich doskonale. Na pewno będą przygotowani rewelacyjnie pod względem taktycznym. Ale będąc butnym i pewnym siebie, mogą przeżyć niemiłe zaskoczenie. A co jest ich mocną stroną? - Na pewno atak w postaci Cristiano Savaniego, który wyrasta na lidera zespołu. Jest Ivan Zaytsev, który po kontuzji doszedł do siebie. W przyjęciu znakomity jest Michal Lasko. Skład jest bardzo wyrównany, są pod względem taktycznym poukładani. Czeka nas na pewno bardzo ciężka batalia, ale zrobimy wszystko, zostawimy serce na parkiecie, by dotrzeć do finału. Przez wielu byliście skazywani przed wyjazdem na porażkę. A znowu, drugi raz z rzędu, walczycie o medale mistrzostw Europy. Jest pan zaskoczony? - To na pewno fajne uczucie. Dotarliśmy już do półfinału i jesteśmy naprawdę szczęśliwi, ale nie postawiliśmy jeszcze "kropki nad i". Chcielibyśmy jeszcze grać w finale, a jeżeli się nie uda, to przywieźć koniecznie jakiś medal, bo czwarte miejsce nas nie zadowala. Jesteśmy głodni sukcesu, ale w sporcie różnie bywa. Jeszcze wiele walki przed nami i musimy wykazać się dużymi umiejętnościami, by stanąć na podium. Czyli wystarczy medal? Niekoniecznie złoty? - Jakikolwiek krążek będzie olbrzymim sukcesem dla tego zespołu. Byliśmy skazywani na porażkę. Nikt nie liczył na żaden sukces, a wspaniale jest grać z ludźmi, którzy oddają serce za to co robią. Nawet jeśli byśmy przegrali z Czechami i po barażach musieli wracać do domu, to na pewno nie miałbym do nikogo pretensji. Wiem, że moi koledzy zrobili wszystko, by wygrać i zostawili kawał zdrowia na parkiecie. To czego wam potrzeba w półfinale? - Teraz to już tylko trochę szczęścia. W Karlowych Warach rozmawiała - Marta Pietrewicz