Ale zajęcie ostatniego miejsca w grupie, w której była Austria, to wynik grubo poniżej oczekiwań, a także poniżej możliwości. Polscy piłkarze sami ustawili sobie wysoko poprzeczkę oczekiwań. W eliminacjach do Euro 2008 zachwycili, wygrywając dwumecze z Portugalią, Serbią i Belgią. Krajami, które mają lepszych piłkarzy, silniejsze ligi. Apetyty urosły, gdy biało-czerwoni w lutym na Cyprze rozprawili się z Czechami, a tuż przed ME zagrali niezły mecz z Danią (1:1). Były podstawy do optymizmu, a selekcjoner i piłkarze je wzmacniali zapowiedziami sukcesu. Gdzie ta forma liderów? Leo Beenhakker miał wszystko, czego potrzebował przed mistrzostwami. Spokój w kadrze - jeszcze zimą uregulowano kwestie finansowe, podział wpływów z reklam, premie za zwycięstwa itd. Później Leo powiększył skład kadry o fizjologa Mika Lindemanna, znaleziono też dietetyka. Zorganizowano dwa profesjonalne obozy przygotowawcze w Donaueschingen i Bad Waltersdorf. Niby wszystko jak w szwajcarskim zegarku, ale podczas turnieju gra naszych szwankowała niczym zmontowany w Chinach, a zakupiony w supermarkecie komputer. Zespołowi występującemu w Austrii (Klagenfurt, Wiedeń), bliżej było do Szwajcarii (dziurawa jak ser obrona). Gdyby nie fenomenalny Artur Boruc, stracilibyśmy nie cztery, a co najmniej 10 goli. - Dopisywało mi szczęście. Lepiej być szczęściarzem, niż dobrym bramkarzem - czarował skromnością Boruc. Atak był wolny i nieskuteczny. Orły najlepiej wypadły w pierwszym meczu z Niemcami, a później było już tylko gorzej. Teoretycznie słabsi od nas Austriacy wypracowali sobie masę groźnych sytuacji, ale łamali zęby na Borucu. W spotkaniu z rezerwowym składem pewnej zwycięstwa w grupie Chorwacji, mieliśmy odzyskać twarz. Tymczasem do reszty ją straciliśmy. Ekipa Bilicia zrobiła, co chciała. Bez szarpaniny nas ograła. Na gorąco Leo Beenhakker wskazał jedną przyczynę porażki - słabsza dyspozycja liderów: Ebiego Smolarka, Jacka Krzynówka, Mariusza Lewandowskiego. Gdyby nie kontuzja, dorzuciłby też pewnie Macieja Żurawskiego. Sęk w tym, że żmudne i ciężkie przygotowania były właśnie po to, aby forma - zwłaszcza liderów - eksplodowała, a nie zanikła podczas Euro. Co zepsuło atmosferę? Na kilka dni przed starciem z Niemcami atmosfera w naszej ekipie zdawała się być bojowa. W Bad Waltersdorf - wiosce opanowanej przez polski światek piłkarski, nikt nie dopuszczał do głowy innego rozwiązania, niż awans Orłów do ćwierćfinału. Momentem przełomowym mogła być kontuzja Jakuba Błaszczykowskiego, wokół której wyrosło mnóstwo niedomówień i niejasności. Fakty są takie, że Kuba miał być naszym najgroźniejszym dryblerem, żywiołem napędzającym ataki. Jego występu w Chorzowie z Portuglią nikomu nie trzeba odświeżać. Wejścia w drugiej połowie meczu z Belgią i wspaniałej asysty przy golu na 2:0 Ebiego - także. To prawda, że od kilku miesięcy "Błaszczu" miał kłopoty z mięśniem dwugłowym uda. Przez nią stracił sporą część rundy wiosennej w Bundeslidze. Podczas przygotowań z kadrą Kubie uraz się odnowił, ale później żmudnie gonił stracony czas. - Problem w tym, że gdy zespół schodził z obciążeń, ja powinienem w nie wejść - mówił na trzy dni przed meczem z Niemcami. Nazajutrz przeszedł pierwszy trening pod pełnym obciążeniem. Na mokrym, grząskim po opadach deszczu boisku. Gdy Kuba wrócił do hotelu, ból nogi powrócił. O tym, że z coś jest nie tak z prawoskrzydłowym, piłkarze wiedzieli już po południu. Gdy zwiedzali wystawę zdjęć Roberta Kołsuta "Przeżyjmy to jeszcze raz", byli wyraźnie nie w sosie. Ale nikt nie chciał powiedzieć, o co chodzi. Dopiero około godz. 22 z kadry napłynęła do nas oficjalna wiadomość, że Kuba nie zagra na Euro. Leo Beenhakker podjął taką decyzję po konsultacji z lekarzem Jerzym Grzywoczem. Czy informacja o odnowieniu się kontuzji była prawdziwa? - Nie było żadnej gwarancji, że Kuba będzie w stanie zagrać choćby w ostatnim meczu fazy grupowej z Chorwacją - mówił na konferencji doktor Grzywocz. Inną wersję przedstawiał jednak Jerzy Brzęczek - wujek Błaszczykowskiego, a zarazem ekspert "Polsatu". Podkreślał, że odesłanie siostrzeńca było zbyt pochopne. ME w Truskolasach Jaka była prawda? Taka, że nasza największa nadzieja, mistrzostwa Europy oglądała w telewizji w rodzinnych Truskolasach. Jakby tego było mało, dzień po Kubie straciliśmy Tomasza Kuszczaka (kontuzja kręgosłupa), a po pierwszym meczu kapitana Macieja Żurawskiego (kontuzja łydki). Na zespół spadły dwa ciężkie ciosy (Błaszczykowski i Żurawski) i jeden lekki (Kuszczak miał być trzecim bramkarzem). Wbrew zapewnieniom Leo, atmosfera nie mogła być niezmącona. Sprowadzenie z wakacji znajdującego się w wakacyjnej formie (trzy tygodnie bez treningów) Łukasza Piszczka, nie dziwiło nas. Wpuszczenie go jednak aż na pół godziny meczu z Niemcami wywołało kontrowersje. Leo się pogubił po raz pierwszy. Piszczek nas nie zbawił, a jeszcze na jednym z treningów skręcił kostkę. Nie mieliśmy ani jego, ani Błaszczykowskiego. Choć przed Euro kadra rozegrała taką liczbę sparingów, jaką zamierzała rozegrać, selekcjonerowi nie powiodło się znalezienie zastępcy Grzegorza Bronowickiego na lewej obronie. W meczu z Niemcami Beenhakker wystawił tam Pawła Golańskiego. Gdy tego łapały skurcze, a o zmianę niedomagającego kolegi prosili Żewłakow i Wasilewski, Leo nie zrobił tego. Posłuchał zapewnień ambitnego Golańskiego, że jest w stanie kontynuować grę. Dwie minuty później Golański stracił piłkę na korzyść Schweinsteigera, a zespół stracił drugiego gola. Beenhakker dopiero po tym dokonał zmiany. W meczu z Austrią mieliśmy innego lewego obrońcę (Michał Żewłakow), a jeszcze innego w starciu z Chorwacją (Jakub Wawrzyniak). Po co zatem były sprawdziany i sparingi, skoro paniczne poszukiwania lewego obrońcy kontynuowane były w mistrzowskim turnieju? Leo musi zostać Błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Nie wolno zapominać o tym, że to tylko dzięki pracy Beenhakkera znaleźliśmy się po raz pierwszy na mistrzostwach Europy. I to w momencie, w którym polska piłka jest na ostrym zakręcie, a klasowych piłkarzy, którymi interesują się najlepsze kluby mamy dwóch. Jeden od miesiąca ma polski paszport (Roger), a drugi jest bramkarzem (Boruc). Reszta to średniacy, którzy nie zmieściliby się na ławce rezerwowych w ekipie Chorwacji. Dlatego Beenhakker powinien pracować z tą kadrą jak najdłużej. Tej klasy trenera, podchodzącego do pracy z sercem, najzwyczajniej nie znajdziemy. Potępiać w czambuł, otworzyć ogień krytyki na całej linii nie jest wielką sztuką. Znacznie trudniej zaproponować coś konstruktywnego. - Od dwóch lat słyszę gadaninę, że w polskiej piłce to jest złe, a tamto jeszcze gorsze. Nie widzę jednak nikogo, kto robiłby coś, żeby zmienić sytuację, opracować system szkolenia, czy poprawić bazę treningową. Tylko narzekania, takie "bla, bla, bla" - podkreśla Leo. Michał Białoński, Bad Waltersdorf